„Ból i rozpacz nie mogą zawładnąć naszym życiem” – wywiad z Krzysztofem Piotrem Łabendą – cześć I
„Blizny” to kolejna, świetna powieść autorstwa Krzysztofa Piotra Łabendy. Autor, jak zwykł, porusza motyw miłości, ale i śmierci. Tym razem w sposób dogłębny, Książka porusza, skłaniając do refleksji i zadumy nad skończonością ludzkiego istnienia.
Przyjdzie nam poznać piękną, choć dramatycznie zakończoną miłość, jaka połączyła Krzysztofa i Natalię. Przedwczesna śmierć kobiety, będzie traumatycznym doświadczeniem, które zepchnie Krzysztofa w szpony depresji. Okazuje się jednak, że uczucia są „nieśmiertelne” , a kochać można człowieka nawet po jego śmierci.
Panie Krzysztofie, latem rozmawialiśmy o wznowionym wydania powieści „Pierścionek z cyrkonią”. Nadeszła jesień, a wraz z nią „Blizny”. Czy nie obawia się Pan, że pojawienie się w tak krótkim odstępie czasu dwóch naprawdę świetnych pozycji sprawi, że któraś będzie mniej przykuwać uwagę czytelników?
W pierwszej kolejności chcę Pani podziękować za to stwierdzenie o dwóch naprawdę świetnych pozycjach. Łaskocze to moją próżność, choć – mówiąc całkiem serio – mam wewnętrzne przekonania, że w istocie są to dobre książki. Miałem obawy, o które Pani pyta, ale doszedłem do wniosku, że ryzyko wbrew pozorom nie jest tu zbyt duże. Jeśli wznowiony latem „Pierścionek z cyrkonią” zaciekawił (w co wierzę, sądząc po reakcjach czytelników), to – tak sobie myślę – tenże czytelnik będzie chciał się dowiedzieć, co też autor ma do powiedzenia tym razem. Liczę też na to, że jeśli „Blizny” będą pierwszą powieścią mojego autorstwa, którą ktoś przeczytał, to wydadzą się na tyle ciekawe, że czytelnik zechce sprawdzić co miałem wcześniej do zaoferowania, o czym chciałem z nim porozmawiać i sięgnie po moje wcześniejsze powieści. Miałem też bardzo osobisty powód, by taka powieść ukazała się właśnie w październiku.
Motyw miłości jest jednym z silniejszych w Pana prozie. W „Bliznach” uczuć nie zabraknie. Czytelnicy przekonają się jednak, że miłość potrafi mieć różne oblicza i imiona. Skąd pomysł lub potrzeba, by tak wielostronnie opisać tę emocję?
Mógłbym, nieco żartobliwie, odpowiedzieć Pani tekstem Agnieszki Osieckiej z piosenki śpiewanej przez Bohdana Łazukę w filmie „Małżeństwo z rozsądku”:
„Miłość złe humory ma, pije, pali w karty gra…”
Nie kojarzy Pani filmu? Nic dziwnego, to było tak dawno temu, w ubiegłym wieku. Jedno czego bym nie chciał, to by moje książki trafiły na półkę z napisem „Harlequin”, gdzie z tego, co zaobserwowałem, jest słodko, bezproblemowo, bajkowo wręcz (choć o ilość sprzedanych egzemplarzy bym się nie pogniewał), z całym szacunkiem dla książek na takiej półce stojących. Świat nie jest jednowymiarowy, zawsze pachnący i dobrze uczesany. W „Przetrwać noc” pada taka oto kwestia:
„To szczęście było przedmiotem zazdrości ich przyjaciół, którzy żartowali, że dzięki tej miłości ich życie jest jak nieustające Boże Narodzenie. Paweł i Bożena odpowiadali na to, że nie chcą, by takim było. Nadmiar słodyczy może spowodować wymioty”.
W życiu, w relacjach między nim a nią, czasem między nim a nim czy nią a nią, mamy całą paletę doznań. W moich powieściach staram się opowiadać o owych różnych obliczach miłości i – mówiąc szerzej – o tym, co mieszka w duszy ludzkiej, także i w tych mrocznych jej zakamarkach. To widać wyraźnie w „Przetrwać noc” czy „Kleszczu”. Nie ukrywam też, że w każdej z moich dotychczasowych książek pojawia się istotny dla każdego z nas problem śmierci.
”Blizny” to także opowieść o śmierci, złudnych nadziejach i bólu pojawiającym się po stracie ukochanej osoby. To trudna, choć wpisana w ludzkie życie tematyka. Czy zdradzi Pan, kiedy pojawił się pomysł na tę książkę i czy nie obawiał się Pan „dotykania” tak skomplikowanego emocjonalnie tematu?
Śmierć, którą we wcześniejszych moich książkach nazywam czasem z arabska Mal’akh, jest w każdej z moich powieści. Najczęściej, aż do „Blizn”, na drugim planie nieco w tle, ale jest. Strasznie trudno jest o niej mówić, czy pisać. Może ze mną jest tak, jak z małymi dziećmi, które nie potrafią jeszcze wyrazić swoich emocji słowami i w związku z tym swoje strachy bądź radości przedstawiają na rysunkach, używając do tego czarnych lub jasnych barw. Ciągłe z tą śmiercią się potykam, ciągle trudno mi zaakceptować, że ona jest i nic tego nie zmieni. Swoistym katalizatorem, który sprawił, że napisałem „Blizny”, był październik ubiegłego roku, kiedy to przedwcześnie odszedł Janek, jedyny mój przyjaciel. Nie chciałem, by „Blizny” były opowieścią o śmierci przyjaciela. Nie byłbym w stanie, jeszcze nie jestem, napisać takiej powieści. Dlatego pojawia się Krzysztof i Natalia, ale poczucie buntu, niezgody na czyjeś odejście, uczucie pustki… to takie same uczucia.
Czytelnicy, którzy nie zdążyli jeszcze sięgnąć po książkę, nie wiedzą, że główny bohater Krzysztof przeżył przykry, sercowy zawód nim spotkał młodszą od siebie Natalię. Parę połączyła prawdziwa miłość, ale wieloletnie małżeństwo przerwie śmierć Natalii. Uczucia zdają się jednak nieśmiertelne, a kochać można człowieka nawet po jego śmierci. To jeden z piękniejszych przekazów tej powieści. Czy chciałby Pan, aby odbiorcy doświadczyli podobnych refleksji?
Bardzo bym tego chciał, ale też chciałbym, by ta miłość (czasem przyjaźń), pozornie zakończona przez śmierć, była zwyczajnie mądrą. Jest taka ballada Okudżawy, w której on śpiewa:
„co było, nie wróci i szaty rozdzierać by próżno ( …) a przecież mi żal… „
Tak właśnie być powinno: pamiętać, pielęgnować pamięć, kochać nadal, ale i nie unikać tego, co dzień kolejny niesie. Tak, można kochać kogoś, kto przeszedł już na drugą stronę, ale ból i rozpacz nie mogą zawładnąć naszym życiem. Zatopienie się w tym bólu i pozostanie w nim, nie jest niczym dobrym. Kiedyś w końcu, tak jak Krzysztof w ostatniej scenie „Blizn” - trzeba zawiązać pod szyją muszkę i wyjść do świata.
Po śmierci ukochanej Krzysztof wpadnie w sidła depresji. Będzie też łudził się, że to, co odeszło, może powrócić. Gdy serce Natalii zostanie wszczepione Annie, która zacznie przejawiać niewystępujące przed transplantacją zachowania, przez moment będzie miał nadzieję, że los po części zwraca mu ukochaną. Ostatecznie będzie musiał zrozumieć, że to ułuda, ale mimo braku ukochanej warto żyć, bo wówczas przetrwa też pamięć o niej. To bardzo pouczająca puenta. Czy nie uważa Pan, że czytelnicy, którzy musieli zmierzyć się ze stratą kogoś bliskiego, a takich z pewnością będzie dużo, odbiorą ten przekaz bardzo osobiście? Może pokrzepi on ich serca?
No właśnie. To jest to, o czym mówiłem przed chwilą – nie wolno ulec rozpaczy. Po okresie żalu, smutku, przekonania o beznadziei trzeba wrócić do życia. Innego, bo bez ukochanej osoby, ale jednak do życia. Znów – cytując wspomnianego Okudżawę - „każda epoka ma własny porządek i ład”.
„Kwiaty na mogile (…) pomagają pielęgnować i ożywiać wspomnienia. W istocie rzeczy nie są dla niej. (zmarłej Natalii). Bardziej już dla saren. Ale sarny nie żywią się tylko kwiatami, choć cmentarz jest ich pełen. Sarny żyją w pobliskich lasach i tam mają znajdować pożywienie. Nie można żywić się jedynie wspomnieniami” – mówi Natalia do Krzysztofa, kiedy po śmierci zjawia się w jego śnie, by się z nim ostatecznie pożegnać.
Znaczy to tyle: miej mnie w sercu, pamiętaj, czasem wspominaj, ale nie możesz żyć rozpaczą. Kochasz mnie, pamięć o mnie, a nie to miejsce, gdzie leżą moje szczątki czy wręcz to, co z mojej ziemskiej powłoki pozostało. Ból po stracie, tak myślę, nie potrzebuje manifestacji i ostentacji.