"Książka pozwoliła mi wypowiedzieć wiele rzeczy na głos”– wywiad z Micią Mieszkowski
Ludzki los tworzą najróżniejsze przeżycia. Prawdziwe tragedie zawsze odciskają ślad w umyśle poszkodowanego. Traumy muszą jednak zostać wielokrotnie przepracowane, nim zniszczą, czyjś żywot. Micia Mieszkowski jest odważną i waleczną trenerką transformacji, która napisała książkę, by wesprzeć cierpiące kobiety.
„Po supełku do kłębka” to książka wykazująca właściwości psychoterapeutyczne. Autorka na łamach tej pozycji opowiedziała o przeżytych traumach. Micia Mieszkowski podkreśliła, że:
„Książka pozwoliła mi wypowiedzieć wiele rzeczy na głos”
1. Pani Miciu, czytelnicy dopiero zaczynają Panią poznawać. Czy więc pokrótce przedstawi Pani swoją osobę?
Żyje różnymi wersjami siebie (Może to, dlatego, że jestem spod znaku wodnika). Tymi lepszymi a czasem tymi, których na szczęście uczę się coraz bardziej. Myślę że, by naprawdę kogoś poznać, trzeba by było z nim zamieszkać :) . Jestem kobietą, która w końcu nauczyła się celebrować każdy kawałek swojej przeszłości, oczywiście po zlepieniu wszystkiego w całość. Dlatego też nazywam siebie „Celebrytka” - Kobieta celebrująca siebie i życie. Uważam, że każda kobieta nią jest. Taką też nazwę dałam na Instagramie Celebra te yourself. Jako dziecko przyleciałam do Nowego Yorku, o czym można wiele usłyszeć w książce. Od lat słyszę, od ludzi z Polski, że jestem inna, bardziej otwarta, pozytywna, kolorowa mimo wszystkiego, co miało miejsce w moim życiu. Dużo się śmieję i mam czarny humor. Myślę, że to Nowy York mnie tak wychował, dlatego ciężko mi się jest odnaleźć w Polsce. Dla siebie jestem coraz bardziej przyjazna, świadoma i coraz bardziej żyjąca zgodnie z moimi prawdami. Po studiach psychologicznych i filmowych dopiero odszukiwałam siebie. Niestety zaburzenie osobowości borderline, jak i choroba afektywna dwubiegunowa utrudniały mi tę drogę do siebie, ale jestem uparta i nauczyłam się iść pod prąd. Postanowiłam, że bez leków i terapii wejdę do życia, w którym mogłabym osiągać swoje cele. Czasem wchodzimy do życia bez siebie z myślą, by je tylko przetrwać i to życie toczy się bez nas. Najpierw musiałam iść po siebie, a w tym pomógł mi warsztat samorozwoju i medytacje. Udało mi się odmówić swojemu borderowi, który niszczył mi wszystkie plany. Po zebraniu w sobie odwagi, by spojrzeć sobie w oczy, poczułam, że to czas dać innym również tę siłę i odwagę na życie z samym sobą. Dlatego postanowiłam pracować z innymi kobietami jako trenerka transformacji. Jestem też żoną, już drugi raz (chociaż w takiej nazwie było mi się ciężko odnaleźć), i mamą pięciu kotów. Kocham podróże, ananasy do obiadu, Mozarta, bezalkoholową pinacolade, różowy, książki, łapanie oddechu, gdy przypomnę sobie, że zapomniałam oddychać, zapach deszczu, silne burze, gdy kapitan ogłasza, że samolot wylądował na Okęciu Warszawa, resztki hiphopu, który jeszcze nie wymarł, filmy dystopijne, apokaliptyczne i psychologiczne. Wspomnę jeszcze, że bardzo kocham kosmos i pomagał mi on również w tym, że patrząc w niego, mogłam pozostawić w nim troski, bo wtedy wydawały się być daleko.
2. Na początek, warto oczywiście wyjaśnić pewną kwestię. Czy Micia to skrót jakiegoś imienia, zdrobnienie, czy przyjęty pseudonim literacki?
Micia to jedna z moich kotek. To imię poczułam jako swoje 10 lat temu i tak już zostało. Tak mówią do mnie znajomi i rodzina mojego męża. Micia to ta część mnie, która jest ciekawa świata i siebie. Są też inne części, ale o tym pisze już w kolejnej książce.
3.
Na wstępie książki od razu zaczyna się Pani przedstawiać.
Dowiadujemy się, że w Polsce skończyła Pani 2 klasy szkoły
podstawowej. Kolejne lata kształcenia przebiegały w Nowym Jorku.
Biegle posługuje się Pani językiem angielskim, a jak jest z
polskim?
Tak. Był moment, kiedy posługiwałam się tylko angielskim, ale z wiekiem uczyłam się go głównie z czatów polskich i moich wakacji w Polsce. Często wtrącam angielskie słowa. Niestety czasem mam problem, by wymówić niektóre wyrazy, zapominam je i muszę pytać mojego męża, który jest Polakiem. Czasem oboje rozmawiamy po angielsku. Z pisaniem już lepiej, ale muszę korzystać z opcji poprawiania słów. Z początku miałam ogrom hejtu na to, jak wymawiam słowa i jak piszę po polsku. Niektórym jednak podobał się akcent na niektórych słowach.
4. Debiut to odważny krok. Jak przeżyła go Pani emocjonalnie oraz, w jaki sposób odebrali go Pani bliscy?
Powiem szczerze, że książka miała być zupełnie o czymś innym. Miała być pozytywna i miała wyjść z tej części mnie, która chciała oszukać siebie i świat. Nie mogłam jednak przekazać światu czegoś, czego wcale nie miałam w sobie, a było jedynie częścią mojej nadkompensaty. W trakcie pisania dotarłam do miejsca w sobie, gdzie odczulam spore zmiany, umiałam się przyznać do tego, że jednak nie wszystko jest ok, że mam prawo czuć się czasem źle. Zawsze miałam przekonanie, że muszę być silna nawet za innych. Z początku, gdy pisałam to, czułam dystans do wielu wydarzeń, jednak po czasie powracania do tych samych momentów zaczęłam chorować i dostawać ataki paniki. Niestety nie potrafiłam rozwinąć głębiej tematu zabiegu, ponieważ do dziś ciężko mi o tym mówić. To mnie jednak nie zatrzymało, aby pisać dalej a jedynie dawało więcej siły, bo wiedziałam, że ktoś będzie mógł z niej skorzystać. Musiałam ratować siebie z każdego trudnego momentu pisania tej książki. Momentami dostawałam flashbacks z traumatycznych wydarzeń, ale znam swoją odwagę na tyle, że wiedziałam, że dam radę. Nie chciałam też tej książki przejść na autopilocie dlatego emocje, jakie w nią włożyłam, były ważne i musiały tu zaistnieć. Inaczej nie byłaby ona prawdziwa. Ta książka dotknęła też moją mamę, która odegrała w niej swoją rolę i również ma wiele wspomnień związanych z ojczymem psychopatą. Nie jestem już tą osobą, która broni się przed trudnymi emocjami.
5. Z krótkiej notki biograficznej, dowiedzieliśmy się również, że jest Pani trenerką transformacji. Na czym polega ta aktywność?
Przychodzą do mnie najczęściej kobiety, które chciałyby spojrzeć na siebie inaczej niż do tej pory. Z odwagą, ciekawością odkrywania, jak i zmienienia, czegoś w swoim życiu. Oczywiście spotkania te nie są zawsze dla osób po przejściach, ponieważ pracuje czasem z początkującymi aktorami, którzy pragną wejść głębiej w swoje emocje. Jest to pomocne wtedy, gdy chcemy wejść w charakter na scenie, korzystając ze swoich doświadczeń. Sesje są pomocne w tym by, osoba mogła zauważyć swoje błędne i narzucone przekonania, jak i filtry. Nakładamy je często sami, aby uniknąć jakiejś niewygodnej prawdy i też są to maski nałożone we wcześniejszym etapie życia, by lepiej przetrwać to, co trudne. W tych czasach naprawdę łatwo zagłuszyć różne rodzaje prawd, o nas, to, co leży pod warstwą naszego hałasu. Nauczyliśmy się spychać na bok, nie konfrontować niewygodnego. Takie sesje polegają na rozpoznaniu tego co nas zatrzymuje przed kolejnym krokiem. Często jest to strach przed odkrywaniem siebie i wychodzeniem ze strefy komfortu. Bardzo też często obawiamy się strat i wyrzeczeń w trakcie swojej drogi nawet jeśli to coś, co nas spowalnia i niszczy. Na sesjach uwzględniam technikę CBT (kognitywno-behawioralnej terapii ) ćwiczenia uważności, różnego rodzaju medytacje. Są różne ćwiczenia, które pomagają nam ugruntować się jak i zbudować tolerancje na trudne myśli tak jak technika Mindfulness. Gdy złapiemy już mocniejszy grunt to łatwiej będzie nam odpuścić to, co nam nie służy. Moja autorska metoda włóczki mówi o tym, że odkrywając siebie, nie znikamy, a transformujemy. Takie sesje mają pomóc zauważyć w jakich emocjach, intencjach, myślach przebywamy, jaką relacje mamy ze sobą, co jest nasze ,a co używamy jako narzędzia do przetrwania lub uchronienia się przed niewygodnym. Bardzo ważne jest budowanie świadomości siebie, zatrzymania się w tu i teraz i wykreowania dla siebie przestrzeni, w której zauważymy więcej siebie. Ściągając warstwy masek, łatwiej jest zauważyć swoje cele, marzenia i to, co leży na poziomie serca. Warto też pamiętać, że Transformacja to świadoma droga, na którą wyrażamy zgodę. Nasz mózg chroni się przed nowym, czuje zagrożenie, ale to nie oznacza, że mamy całe życie stać w miejscu. Mózg jest plastyczny, można przekształcić swoje myślenie i pomóc sobie uwierzyć, że jesteśmy godni miłości. Jeśli traktujemy siebie z miłością, to mózg zaczyna w to wierzyć. Jeśli robimy coś dla siebie, to róbmy to, ze świadomością inaczej będziemy wkładać swoją energię w coś, w co nie wierzymy. A tak przecież często żyjemy - na autopilocie.
6. Nie sposób zapomnieć, że korona-wirus zmienił świat. A w jaki sposób szerząca się zaraza wpłynęła na Pani życie? Obudziła lęk, a może skłoniła do zastanowienia się nad kwestią wartości życia?
Z początku nie wierzyłam, że będzie ona też u nas, w USA a tym bardziej że wpłynie to na mnie. Początek jej przeraził mnie, poczułam się przytłoczona, mimo że lubię spędzać czas w domu. To właśnie wtedy poprosiłam siły wyższe o coś dla siebie i trafiłam na coś, co poprowadziło mnie do pomysłu, by napisać książkę. Całe życie marzyłam o napisaniu książki, ale nie wiedziałam, jak to się robi. Nagle poczułam ogrom energii napędzonej też trochę przez moje epizody hipomanii i oddałam się kreowaniu. W tym czasie dostawałam też różne sygnały, wiadomości z wszechświata, które mają tylko dla mnie sens. Mimo kreowania odczuwałam strach, ale nie samego wirusa a bardziej zamykania nas w domu i całej propagandy wyciekającej z tv. Nie mogłam i do dziś nie mogę znieść zakrywania nosa maseczką - odbierało mi to oddech i wolność. Najgorsze co można zrobić w takich momentach to wchłaniać każdą wiadomość z mediów i popadać w paranoje. Źle znosiłam te nagłe zmiany, mój mózg świrował, ponieważ było to coś nowego, oderwanego od codzienności. Wyobrażałam sobie wtedy, co czują inne kobiety w domach przemocy. A cała pandemia i zamkniecie, przypominało trochę przemoc, kojarzyło mi się to, z poczuciem bezradności, jakie nie raz w życiu odczuwałam.
7. Jak na Pani odczucia wewnętrzne wpłynął wybuch wojny? Czy planuje Pani wspierać uchodźców z Ukrainy?
Wojna wybuchła w dniu, kiedy wszyscy zajadali pączki z dżemem i przeraził mnie ten kontrast, o którym zresztą pisałam na facebooku. Zrozumiałam, a nawet odczułam traumę, która próbowała pomieścić się w tych bezradnych twarzach. Przyglądałam się temu wszystkiemu tygodniami przez szklany ekran. Wpędzałam się w poczucie winy i bezradność i dlatego postanowiłam nie uczestniczyć już w tym wydarzeniu, ponieważ mocno wpływało to na moją psychikę. Wybrałam nie być w tej energii, ponieważ wypłukiwało to ze mnie siły. W pewnym momencie bałam się o moją rodzinę, a nawet planowaliśmy z mężem, że przylecą do nas do Nowego Jorku w razie wojny. Moja rodzina udzielała pomocy. Mama tworzyła paczuszki dla dzieci, moja kuzynka, o której wspomniałam na końcu książki, również dostarczała paczki na Dworzec Centralny w Warszawie, a nawet załatwiła tam szafkę, gdzie kobiety i dzieci będą mogły trzymać swoje dary. Ja też przyłączyłam się z daleka a szczególnie dla zwierząt ratowanych z Ukrainy ,bo kocham bardzo koty i psy.
8. Pomimo trudnych okoliczności na rynek wydawniczy trafiła Pani książka. Skąd pomysł i potrzeba stworzenia „Po supełku do kłębka”?
Całe życie czułam, że w jakiś sposób uciekałam od tego, kim byłam. Zaburzenie i choroba pomagały mi w tym. Pisanie było miejscem, gdzie mogę spotkać się ze sobą w tym wszystkim, co mnie spotkało. Czuje, że ta książka to był taki autentyczny krok do siebie, a w tym kroku mieściły się też inne kroki, w których odkrywałam więcej tego, kim jestem. Przez całą książkę odwijałam swoją własną włóczkę, dotykając wielu supełków. W ten sposób dałam sobie pozwolenie na to, kim jestem i na to, co jeszcze odkryję. Transformacja trwa całe życie i jeszcze dłużej. Jest to też rodzaj zrzucenia z siebie tego wszystkiego, co nakładano na mnie przez lata. Jest to też forma krzyku dającego prawo innym kobietom do ich krzyku. Chciałam stworzyć przestrzeń, w której inne kobiety nabiorą odwagi do swoich prawd i siły, by uratować siebie spod ciężaru traum. W moim krzyku mieści się moja prawda, która zbyt długo zalegała w ciemnym miejscu. Wypuszczając ją w świat, daje jej oddychać, a w sobie kreuje więcej miejsca na nowe. Jest to można powiedzieć taka forma autoterapii. Czuje jednak, że ta książka nie jest w pełni skończona i należy spojrzeć na nią jak na początek kolejnego etapu. Tak właśnie wygląda transformacja, a to, co tracimy po drodze w niej to tylko portal pomiędzy starym i nowym etapem życia. Książka pozwoliła mi wypowiedzieć wiele rzeczy na głos, nadała ważność temu, w co inni kazali mi zwątpić.
Kolejna część wywiadu z Micią Mieszkowski – TUTAJ
Rozmowę przeprowadziła Agata Orzechowska.