Dziennik życia Adama Wierzyckiego

Okres najgorszy w
historii zapisany dymem palonych ciał, łzami wycieńczonych ludzi,
głodem, wysiedleniem i szukaniem bliskich, którzy cudem przeżyli.
I to właśnie wtedy mały Adaś (autor) uczy się … nie
płakać. Leżąc pod stosem mundurów szytych przez mamę od
maleńkości był dzieckiem z wyrytym stygmatem ukrywanego. Nawet w
dorosłości musiał się chować, skrywać i chronić swe życie,
którego... miało nie być.
Aż
ów Adaś mając ponad 80 lat wyciąga notatnik i dłonią
naznaczoną ciężką pracą fizyczną, z odciśniętą dramatem
przeszłością i plamami wątrobianymi... zaczyna spisywać dzieje
swojego życia. Wedle zasady - Historia musi przetrwać (Historia
przez duże H).
„Od
Lwowa do RPA w 80 … lat” nie jest przewodnikiem ani po
Ukrainie, ani po Afryce (wbrew okładce, która może mylić). Nie
jest też elementarzem geograficznym, ani książką z przepisami
kulinarnymi dań z tamtych rejonów. „Od Lwowa do RPA...”
pióra Adama Wierzyckiego jest DZIENNIKIEM ŻYCIA, SPOWIEDZIĄ oczyszczającą naleciałości tego, co było, a co
tkwiło w duszy tyle lat. To literacka studnia wspomnień, które jak
zdjęcia przesuwają się tworząc film z pojedynczych kadrów i
ujęć. To niebywały zbiór tego, co było, a o czym teraz mało się
mówi, lub o czym się milczy. A przecież wspomnienia przypominają
nam kim jesteśmy i co się wydarzyło w naszym życiu. Są
najważniejsze, bo po nich zostaje się takim „małym
bohaterem”, który poradził sobie z kłopotami. Zostaje
się małym, 80-letnim odważnym chłopcem, którego przecież miało
nie być, a jest. I na domiar tego zdobył medyczne wykształcenie,
ożenił się z „(...) najpiękniejszą, najzgrabniejszą i
najmilszą dziewczyną, jaką spotkał w życiu”. Zobaczył ją
na ulicy w Zabrzu będąc na ostatnim roku studiów.
Adam
Wierzycki pisze wspominając. Przywraca do życia tych, którzy
odeszli, i których już nie ma. Składa hołd ich pamięci, chyli
głowę. Z godnością, szacunkiem i historyczną skrupulatnością
spisuje historię siebie i swojej rodziny. Bo ona musi przetrwać.
Musi zostać, gdy jego już nie będzie.
„Od
Lwowa do RPA...” łączy w sobie lekkość wspomnień,
krwawe fakty historyczne oraz powieściowy tok. To powieść, którą
czytasz, w której oglądasz zdjęcia, w której się zatapiasz i
płaczesz po tych, których brutalne karabiny zabrały z tej ziemi.
Podziwiam pamięć odważnego Adasia, który pisze dziennik w wieku 80 lat. Podziwiam swobodę prowadzenia pióra, lekkość snucia fabuły i zabawę słowami. To wysmakowane poczucie humoru, ironia, czy subtelna krytyka tego, co było złe – to wszystko ma taką głębię w sobie i stateczność. Jestem pełna uznania dla Pana Adasia. Bystrość, polot, ta niebywała... koncentracja na szczegółach tak odległych... I szczerość.
Mój
podziw dla autora i jego umysłu oraz pracy nie może ze mnie
ulecieć.
Panie Adamie – chylę głowę przed Panem.
Udowodnić
fragment fenomenalnej treści? Oto ona:
„Był
to piękny okres życia... Ciężko pracowaliśmy, ale też
cieszyliśmy się młodością, imprezowaliśmy, nawiązywaliśmy
przyjaźnie i udało nam się dostać malutkie mieszkanie. Nasze
lokum zaledwie 37 metrów kwadratowych, ale było własne. Nikomu nie
przeszkadzało to, że goście w czasie imprez siedzieli także w
szafie z otwartymi drzwiami. Byliśmy szczęśliwi.”
Czyż
to nie wspaniałe? Autor to 81-letni dziś Adaś. Chłopiec,
którego miało nie być, a jest – do dziś...