Hołd tym, którzy odeszli
I w tej konsternacji rozlała się we mnie tęsknota za babcią, za dziadusiem ukochanym... Za ich domem na wsi i za tym, co było, a nie wróci.
Wielki
smutek ścisnął mnie całą.
Po
policzku popłynęły łzy, łzy szczęścia i tęsknoty. Lata
spędzone z nimi nadal we mnie tkwią, wyświetlają się w moim
umyśle, jak zdjęcia, które nigdy nie zblakną. Czas, jaki był mi
dany z nimi u boku został we mnie i nadal żyje, co jest chyba
najpiękniejszym prezentem, jaki mogłam od nich otrzymać.
Eliza
Segiet w „Bezgłośnych” oddaje hołd tym,
którzy odeszli. Przywraca do życia tych, którzy przetrwali
okrucieństwo wojny i zezwierzęcenie. Rok 1939 stał się stygmatem,
wypalonym na wieki czasem, który nie da się usunąć. Ci ludzie,
tak niewinni, tak bezbronni, musieli walczyć o siebie i bliskich.
Tylko razem człowiek miał szansę na przeżycie. Samotność
częstokroć zbliżała do śmierci. Samotność kończył strzał z
karabinu, głód i nędza. Człowiek był jak wesz, jak kret, który
nie zasługuje na słońce, życie i na zwyczajny ludzki byt. Żyd
tym bardziej. W takich to czasach „egzystuje” bohater
„Bezgłośnych”, Józef wraz ze swoją rodziną –
żoną i dwoma córkami. W ich codzienność wkracza wojna. Każdy
dzień to strach, obawa, lęk i czujność. Sąsiad może stać się
wrogiem, Niemcy mogą znienacka wyłamać drzwi wejściowe, dziecko
może powiedzieć jedno słowo za dużo. Wszystko może sprowadzić
śmierć – na całą rodzinę. A dlaczego właśnie na rodzinę
Józka? Józek jest Żydem. Z tym piętnem musi żyć, z gwiazdą
Dawida na ramieniu. Ciągle męczą go wyrzuty sumienia, bo tym samym
jego rodzina została „zatruta”, naznaczona przez niego. Gdyby
nie on, nie mieliby problemów – myśli niejednokrotnie schowany w
kryjówce pod deskami podłogi. Józef, mąż i ojciec odpowiedzialny
za rodzinę, nie może sobie darować, że takie dzieciństwo świat
zgotował jego dzieciom. Że wszyscy muszą nasłuchiwać obcych
kroków niosących pewną śmierć, uważać na obce twarze mężczyzn
w mundurach, czy chować się gdy odgłosy z nieba zapowiadają nalot
bombowców. Wszytko jest postrachem.
A
życie?... Życie jest tym, co człowiek ma najcenniejszego i o co
walczy, nawet kosztem zdrowia.
Piekło,
o jakim pisze Eliza Segiet wnika w ciebie i zgniata cię, jak
but niemieckiego oficera. Dusisz się. Czujesz oblepiający cię gaz
wydobywający z komór, gdzie zabija się ludzi, płacz dzieci i
kobiet, swąd martwych, rozkładających się ciał. Czujesz ciężar
gdzieś w brzuchu, w całym ciele. Czytasz „Bezgłośnych”
i nie możesz się odseparować ani od zdań, ani od tych
ludzi. Nie możesz zachować zdrowego dystansu do tego, co maluje
twój umysł. Brak ci tchu, odczuwasz przejmujący, wojenny głód i
upodlenie, na które nie zasługujesz. Nie potrafisz podejść do tej
książki, jak do „suchych faktów historycznych”, bo to powieść
o LUDZIACH. O mnie, o tobie, o naszych bliskich, ludziach zza ściany.
To powieść o ich marzeniach, o talerzu pełnym ciepłego jedzenia i
o świeżo pościelonym łóżku. Ludzie marzący o zwykłej
codzienności, którzy nie mogą na nią liczyć. Jak i na kromkę
chleba, kawałek sera, czy ochłap mięsa.
Czytasz
„Bezgłośnych” i oniemiały siedzisz, siedzisz i
milczysz skamieniały, jak pomnik. Nagle brakuje ci słów. Już od
pierwszych stron czujesz puchnące w sobie emocje. I nie są to
emocje bohaterów powieści, lecz – twoje. Trzęsą ci się dłonie,
słone łzy mamią wzrok, gorycz puchnie w gardle.
Jeden
człowiek „w wąsach” zgotował ludziom taki los. Jeden „szczur”
porwał naród niemiecki do walki, wypowiedział wojnę światu, a
historię naznaczył ludzką krwią. Niewinną ludzką krwią.