Ciemno, zimno,, a do wiosny daleko...
Kiedy jednak mówiła o raju... Mimowolnie się uśmiechała, a jej rysy łagodniały. Mówiła, że raj to wiosna. Takie rozbudzenie po przeraźliwie długiej zimie, kiedy cieszy niebieskie niebo i wszystko co rozkwita. Po prostu niekończący się przypływ radości.
Dla Julii zima trwała całe 8 lat. 8 długich lat, od kiedy jej mąż wyjechał do Stanów i nie mógł wrócić, ponieważ nie miał przedłużonej wizy. No dobrze, taka była oficjalna wersja. Ale przy anielskiej cierpliwości żony ich związek jakoś trwał. Tak, trwał to dobre słowo. Do porządków w życiu zmusiła ją współpracowniczka, a właściwie niemal siostra, Weronika. Nie to, żeby jej życie było jakoś szczególnie ułożone. Jednak zawsze raźniej jest wprowadzać zmiany wspólnie, prawda?
Książka oparta jest na podstawowej zasadzie pisarzy - strzelbie Czechowa. "Jeśli w pierwszym rozdziale opowieści powiesisz strzelbę na ścianie, musi z niej ktoś wystrzelić. Jeśli tak się nie stanie, nie powinna się tam znaleźć". Powrót do wykupionego z Marcinem domu w Kazimierzu, poznanie Mateusza, spędzanie czasu ze staruszkiem Bernardem... Wszystko ma swój sens. Przez kilka stron siedziałam z brodą podpartą na ręce i znudzonym "no przecież wieem co się stanie", żeby po chwili zorientować się, że strzelba wypaliła zupełnie nie tam gdzie się spodziewałam.
Całość jest napisana dosyć prostym językiem. Ta prostota jest jednak do przełknięcia, kiedy czytelnik zdaje sobie sprawę, że Julia opowiada całą historię jak przyjaciółka przyjaciółce (lub przyjacielowi - panowie, nie bójcie się romansów, możecie się z nich sporo nauczyć o kobietach!). Zdarzają się fragmenty tekstu, które trudno przetrawić. Na przykład wieczne picie czerwonego wina przez bohaterów. Nie, żebym ja go nie lubiła, no skąd! Ale wspominanie o tym co czwartą kartkę zakrawa pod alkoholizm ;)
Druga sprawa! Dlaczego autorka dała Julii kota? Towarzystwo opieki nad zwierzętami powinno go jej dawno zabrać! Zakochana bohaterka zostawia biednego Tao w samochodzie przy trzydziestostopniowym upale, nie daje mu jeść i pozwala mu się upić rozbitymi na podłodze drinkami. W pewnym momencie sama miałam ochotę pójść na pieszo do Warszawy i zabrać jej tego zmarnowanego zwierzaka. Naprawdę, miłość nie usprawiedliwia wszystkiego!
Czepiam się, jak zwykle... Nawet te wzmianki wydawały się sympatyczne i takie swojskie. Przynajmniej Julia nie była wymalowaną panią z dobrego domu, której nie zdarzały się żadne wpadki. A to wyszła rozczochrana i niepomalowana z domu, a to sąsiad zastał ją w samej bieliźnie, a to obudziła na podłodze w łazience. Samo życie!