John Green, David Levithan „Will Grayson, Will Grayson”- przedpremierowy fragment

Obrazek artykułu
Zgodnie z zapowiedzią, już 4 marca będzie miała miejsce premiera kolejnej powieści Johna Greena - „Will Grayson, Will Grayson”. Czytelnicy mogą być pewni, że pozycja zagwarantuje masę dobrej, choć czasem niesfornej zabawy, a prowokacje do myślenia należy uznać za atut. Już teraz możemy rozpocząć czytanie.

John Green, znany na całym świecie autor literatury młodzieżowej oraz tej skierowanej wyłącznie do dorosłych czytelników, tym razem współpracował z zaprzyjaźnionym autorem Davidem Levithanem. W efekcie powstała nowa powieść zatytułowana „Will Grayson, Will Grayson”. Czytelnicy mogą być pewni, że pozycja zagwarantuje masę dobrej, choć czasem niesfornej zabawy, a prowokacje do myślenia należy uznać za atut.


Wydawnictwo Bukowy Las premierę książki zapowiedziało na 4 marca, już teraz możemy jednak zerknąć do środka, i rozpocząć przygodę z lekturą.


Fragment książki:                                               

1

 

Gdy byłem mały, mój tata mawiał:

 

– Will, masz wpływ na wybór swoich przyjaciół, masz wpływ na kształt swojego nosa, ale nie masz wpływu na kształt nosa swoich przyjaciół.

 

Spostrzeżenie to wydawało mi się dość inteligentne, kiedy miałem osiem lat, ale okazało się nieprawdziwe pod kilkoma względami. Przede wszystkim człowiek nie wybiera sobie przyjaciół, bo inaczej ja nigdy bym się nie zadawał z Kruchym Cooperem.

 

Kruchy Cooper nie jest najbardziej zdeklarowanym gejem na świecie i nie jest też największym człowiekiem na świecie, ale możliwe, że jest największym człowiekiem na świecie, który jest bardzo, bardzo zdeklarowanym gejem, a także najbardziej zdeklarowanym gejem, który jest bardzo, bardzo wielki. Jest też moim przyjacielem od piątej klasy, poza ostatnim semestrem, podczas którego on był zajęty odkrywaniem całego spektrum swojego gejowskiego ego, ja zaś posiadaniem po raz pierwszy w życiu serdecznej Paczki Przyjaciół, którzy przestali ze mną rozmawiać z powodu dwóch błahych wykroczeń:

 

1. Po tym, gdy pewien członek samorządu uczniowskiego okazał głębokie zaniepokojenie obecnością gejów w szatni sportowej, wstawiłem się za prawem Kruchego Coopera do bycia zarówno ogromnym człowiekiem (dzięki czemu jest też najlepszym obrońcą w naszej dennej szkolnej drużynie futbolowej), jak i gejem, co wyraziłem w liście do szkolnej gazetki, pod którym z głupoty się podpisałem.

 

2. Kolega Clint z Paczki Przyjaciół mędrkował na temat tego listu przy obiedzie i w trakcie mędrkowania nazwał mnie „dupościskiem”, a ponieważ nie wiedziałem, co to znaczy, zapytałem: „Co masz na myśli?”. A on znów nazwał mnie dupościskiem, więc kazałem mu się odwalić, wziąłem swoją tacę i poszedłem.

 

Więc formalnie rzecz biorąc, chyba sam zerwałem z Paczką Przyjaciół, to odbieram to na odwrót. Szczerze mówiąc, wydawało mi się, że żadne z nich nigdy tak naprawdę mnie nie lubiło, ale przynajmniej miałem swoją ekipę, co nie jest bez znaczenia. A teraz nie mam, przez co zostałem zupełnie pozbawiony towarzystwa rówieśników. To znaczy, jeśli nie liczyć Kruchego. Więc chyba muszę go liczyć.

 

I tak to kilka tygodni po feriach świątecznych w trzeciej klasie siedzę na swoim miejscu na zajęciach z matmy, gdy Kruchy wpada do klasy tanecznym krokiem ubrany w koszulkę piłkarską wetkniętą w chinosy, choć sezon dawno już się skończył. Co dnia jakimś cudem udaje mu się wpasować w ławkę obok mnie i co dnia budzi moje zdumienie, że znów tego dokonał.

 

Zatem Kruchy upycha swoje wielkie ciało na krześle, ja jestem należycie zdumiony, a potem on odwraca się do mnie i szepcze bardzo głośno, ponieważ w głębi serca chce, by inni też się o tym dowiedzieli:

 

– Zakochałem się.

 

Przewracam oczami, bo Kruchy równo co godzinę zakochuje się w jakimś kolejnym biedaku. Wszyscy oni wyglądają tak samo: chudzi, spoceni i opaleni – obrzydlistwo, bo każda lutowa opalenizna w Chicago jest sztuczna, a faceci ze sztuczną opalenizną – nieważne, czy geje, czy nie – są żałośni.

 

– Jesteś taki cyniczny – żali się Kruchy, z rezygnacją machając ręką.

 

– Nie cyniczny – prostuję – tylko racjonalny.

 

– Jak cyborg – stwierdza on.

 

Kruchy uważa, że jestem niezdolny do tego, co ludzie nazywają uczuciami, ponieważ nie płakałem od siódmych urodzin, kiedy to obejrzałem film Wszystkie psy idą do nieba. Pewnie powinienem się był domyślić po tytule, że ta historia nie może się skończyć wesoło, ale na swoją obronę podkreślę, że miałem zaledwie siedem lat. Tak więc od tamtej pory nie uroniłem ani jednej łzy. Prawdę mówiąc, nie rozumiem, jaki sens ma płakanie. Ponadto uważam, że bez problemu można się przed nim uchronić w każdym wypadku – może poza śmiercią krewnych lub czymś w tym rodzaju – jeśli przestrzega się dwóch prostych zasad: 1. Nie przejmować się niczym. 2. Siedzieć cicho. Wszystkie godne pożałowania sytuacje, jakie kiedykolwiek mi się przytrafiły, wynikały z tego, że nie zastosowałem się do jednej z powyższych reguł.

 

– Wiem, że miłość jest prawdziwa, bo ją czuję – ciągnie Kruchy.

 

Najwyraźniej lekcja już się zaczęła, choć tego nie zauważyliśmy, ponieważ pan Applebaum, który, tak się niefortunnie składa, uczy nas matmy, a przede wszystkim uczy mnie, że ból i cierpienie należy znosić po stoicku, pyta:

 

– Co czujesz, Kruchy?

 

– Miłość! – oznajmia chłopak. – Czuję miłość.

 

Wszyscy się odwracają i albo śmieją się, albo prychają z dezaprobatą pod adresem Kruchego, a ponieważ siedzę obok niego i jest moim najlepszym, a także jedynym kumplem, śmieją się i prychają również pod moim adresem. Właśnie z tego powodu nigdy bym nie wybrał Kruchego Coopera na przyjaciela. Za bardzo zwraca na siebie uwagę. Ponadto wręcz patologicznie nie potrafi przestrzegać żadnej z moich zasad. Porusza się tanecznym krokiem, za bardzo się wszystkim przejmując i nigdy nie siedząc cicho, a potem jest zdziwiony, gdy świat wylewa na niego pomyje. I oczywiście z tego prostego powodu, że ja trwam przy boku Kruchego, świat wylewa te pomyje również na mnie.

 

Gdy po lekcji przeglądam zawartość swojej szafki, zastanawiając się, jakim cudem zostawiłem Szkarłatną literę w domu, Kruchy podchodzi ze swoimi przyjaciółmi z Gay-Straight Alliance1 – Garym (który jest gejem) oraz Jane (która być może jest lesbijką, nigdy nie pytałem) – i oznajmia:

 

– Oczywiście wszyscy uważają, że wyznałem ci miłość na matmie. Ja zakochany w Willu Graysonie! Czy to nie najdurniejsza rzecz, jaką słyszałeś w życiu?

 

– No pięknie… – wzdycham.

 

– Ludzie są takimi kretynami – ciągnie. – Jakby zakochanie było w jakimś sensie złe.

 

Gary wydaje głośny jęk. Gdyby można było wybierać przyjaciół, rozważałbym kandydaturę Gary’ego. Kruchy zakumplował się z nim, jego chłopakiem Nickiem, i Jane, gdy dołączył do GSA podczas mojego stażu w roli członka Paczki Przyjaciół. Ledwie znam Gary’ego, ponieważ przestaję znów z Kruchym dopiero od dwóch tygodni, ale odnoszę wrażenie, że to najnormalniejsza osoba, z jaką mój przyjaciel się kiedykolwiek kolegował.

 

– Istnieje różnica – zauważa Gary – między zakochaniem a ogłaszaniem tego na matmie. – Kruchy zaczyna protestować, ale kumpel go ucisza. – Nie zrozum mnie źle. Masz wszelkie prawo kochać Zacha.

 

– Billy’ego – koryguje Kruchy.

 

– Chwila, a co się stało z Zachem? – pytam, bo gotów byłbym przysiąc, że jeszcze na matmie Kruchy był zakochany w Zachu. Lecz od chwili wyznania minęło czterdzieści siedem minut, więc może zmienił już obiekt zainteresowań. Kruchy miał już około 3900 chłopaków, z czego połowę wyłącznie przez Internet.

 

Gary, równie skołowany nagłym objawieniem się Billy’ego, opiera się o szafkę i lekko uderza głową o metalowe drzwiczki.

 

– Kruchy, to, że jesteś taki puszczalski, nie robi dobrze naszej sprawie.

 

Patrzę na przyjaciela.

 

– Czy możemy sprostować plotki o naszej miłości? – proszę. – Znacznie redukują moje szanse u pań.

 

– Nazywanie ich „paniami” też raczej nie pomaga – wytyka mi Jane.

 

Kruchy się śmieje.

 

– Serio – upieram się. – Mam przez to pod górę.

 

Mój przyjaciel wreszcie spogląda na mnie poważnie i kiwa lekko głową.

 

– Choć gwoli wyjaśnienia – mówi Gary – mógłbyś trafić znacznie gorzej niż na Willa Graysona.

 

– I zrobił to – stwierdzam.

 

Kruchy, śmiejąc się, wykonuje piruet i staje na środku korytarza, po czym woła:

 

– Szanowny świecie, wiedz, że nie lecę na Willa Graysona. Ale, świecie drogi, musisz wiedzieć coś jeszcze! – Zaczyna śpiewać broadwayowskim barytonem, potężnym jak obwód jego pasa: – Ja po prostu nie umiem bez niego żyć!

 

Ludzie śmieją się, pohukują i klaszczą, gdy on wykonuje swoją serenadę, a ja ruszam na angielski. To długa droga, a staje się jeszcze dłuższa, gdy koledzy zatrzymują mnie i pytają, jakie to uczucie uprawiać sodomię z Kruchym Cooperem i jak mi się udaje znaleźć jego „małego gejowskiego fiutka” pod tym tłustym brzuchem. Reaguję tak jak zawsze: spuszczam wzrok i szybko idę dalej. Wiem, że to tylko żarty. Wiem, że bycie wrednym to taki koleżeński rytuał czy coś w tym rodzaju. Kruchy zawsze ma w zanadrzu jakąś błyskotliwą ripostę, na przykład: „Jak na kogoś, kto teoretycznie mnie nie pragnie, dziwnie dużo czasu poświęcasz na myślenie i mówienie o moim penisie”. W jego wypadku to działa, a w moim nie. W moim działa milczenie. Trzymanie się zasad. Zatem jestem cicho, nie przejmuję się, idę dalej, i wkrótce jest po wszystkim. Po raz ostatni otwarcie wyraziłem swoją opinię, gdy napisałem ten przeklęty list do gazetki na temat przeklętego Kruchego i jego przeklętego prawa do bycia gwiazdą naszej beznadziejnej drużyny futbolowej. W najmniejszym stopniu nie żałuję, że go wysłałem, a jedynie że go podpisałem. To było ostre pogwałcenie zasady o siedzeniu cicho i proszę, dokąd mnie zaprowadziło: siedzę cicho sam we wtorkowe popołudnie, wgapiając się w swoje czarne trampki.

 

Tego wieczoru wkrótce po tym, gdy zamawiam pizzę dla siebie i rodziców, którzy – jak zawsze – zostają do późna w szpitalu, Kruchy dzwoni do mnie i oznajmia szybkim, dramatycznym szeptem:

 

– Neutral Milk Hotel ma się znowu zebrać i dać koncert w Kryjówce. W ogóle tego nie reklamują i nikt o tym nie wie, i kurka wodna, Grayson, kurka wodna!

 

– Kurka wodna! – krzyczę. Kruchy ma tę niewątpliwą zaletę, że gdy w mieście dzieje się coś fantastycznego, on dowiaduje się o tym pierwszy!

 

Zazwyczaj niezbyt łatwo ulegam ekscytacji, ale Neutral Milk Hotel tak jakby odmienił moje życie. Wydali absolutnie fantastyczny album In the Aeroplane Over the Sea w 1998 roku i od tamtej pory nikt ich nie słyszał, rzekomo dlatego, że ich wokalista zamieszkał w jaskini w Nowej Zelandii. Ale tak czy owak jest geniuszem.

 

– Kiedy?

 

– Nie wiem. Dopiero się dowiedziałem. Zawiadomię też Jane. Lubi ich prawie tak bardzo jak ty. Okay, dobra. Słuchaj. Musimy natychmiast jechać do Kryjówki.

 

– Właściwie już jadę – odpowiadam, otwierając drzwi do garażu.

 

Dzwonię do mamy z samochodu. Mówię jej, że Neutral Milk Hotel grają w Kryjówce, a ona pyta:

 

– Kto? Co? Jaka ryjówka?

 

Nucę kilka taktów jednej z ich piosenek i mama ogarnia.

 

– A, znam ten utwór. Jest na tej składance, którą dla mnie zrobiłeś.

 

– Brawo – chwalę ją.

 

– Masz wrócić przed jedenastą – oznajmia.

 

– Mamo, to historyczne wydarzenie – protestuję. – Historia nie zna godziny policyjnej.

 

– Przed jedenastą – powtarza mama.

 

– Jezu, dobra – prycham, a ona musi już kończyć i wyciąć komuś raka.

 

Kruchy Cooper mieszka w wielkiej rezydencji z najbogatszymi rodzicami świata. Chyba żadne z nich nie pracuje, ale są tak odrażająco zamożni, że Kruchy nawet nie mieszka z nimi, tylko w osobnej powozowni, całkiem sam. Ma w tym cholerstwie trzy sypialnie i lodówkę zawsze pełną piwa, a rodzice nigdy nie zawracają mu głowy, więc możemy siedzieć u niego cały dzień, grać w nogę na konsoli i pić miller lite, choć tak naprawdę Kruchy nienawidzi grać na konsoli, a ja nie znoszę piwa, więc gramy tylko w rzutki (ma tarczę), słuchamy muzyki, rozmawiamy i się uczymy. Zaczynam wymawiać pierwszą literę jego imienia, gdy wypada z pokoju w jednym czarnym skórzanym mokasynie na nodze, z drugim w ręku, i woła:

 

– Biegnij, Grayson, biegnij!

 

Na trasie wszystko układa się idealnie. Na Sheridan nie ma zbyt wielkiego ruchu. Wchodzę w zakręty, jakby to było Indy 500, i słuchamy mojej ulubionej piosenki NMH Holland 1945. Potem wjeżdżamy w Lake Shore Drive, fale jeziora Michigan rozbijają się o skały wzdłuż drogi, uchylamy okna, żeby wywietrzyć auto, a brudne, choć orzeźwiające, zimne powietrze wdziera się do środka. Uwielbiam zapach Chicago – pachnie słonawą jeziorną wodą, sadzą, potem i smarem, i kocham tę woń, i kocham tę piosenkę, a Kruchy mówi: „Kocham tę piosenkę”, po czym opuszcza daszek czapki niżej, żeby artystycznie potargać sobie włosy. Przychodzi mi do głowy, że Neutral Milk Hotel zobaczą mnie, tak jak ja będę widział ich, więc przeglądam się we wstecznym lusterku. Moja twarz wydaje się zbyt kwadratowa, a oczy zbyt wielkie, jakbym był nieustająco zdziwiony, ale nie ma w moim wyglądzie nic, co mógłbym poprawić.


Kryjówka to undergroundowy pub w budzie skleconej z desek, znajdujący się między jakąś fabryką a budynkiem Wydziału Transportu. Nie ma w nim nic wyjątkowego, ale choć jest dopiero siódma, przed drzwiami stoi kolejka. Ustawiam się w niej wraz z Kruchym, by poczekać, aż pojawią się Gary i Może Homoseksualna Jane. Jane ma na sobie koszulkę z wycięciem w karo z ręcznie wykonanym napisem „Neutral Milk Hotel” pod rozpiętym płaszczem. Dziewczyna wkroczyła w życie Kruchego mniej więcej wtedy, gdy ja z niego wypadłem, więc nie znamy się za dobrze. Jednak mógłbym chyba stwierdzić, że jest moim czwartym w kolejności najlepszym kumplem i że najwyraźniej ma dobry gust, jeśli chodzi o muzykę.

 

Stoimy przed Kryjówką na szczypiącym w twarz mrozie, a Jane mówi „cześć”, nie patrząc na mnie. Odpowiadam jej, po czym ona dodaje:

 

– To absolutnie genialna kapela.

 

– Wiem – potwierdzam.

 

Jest to chyba najdłuższa rozmowa, jaką odbyłem z Jane. Lekko kopię kamienistą ziemię i obserwuję, jak miniaturowa chmura pyłu wznosi się wokół mojej stopy. Wyznaję, że uwielbiam Holland, 1945, a Jane mówi:

 

– Ja wolę ich mniej popularne kawałki. Te głośne, polifoniczne.

 

Kiwam tylko głową w nadziei na to, że wyglądam, jakbym wiedział, co oznacza słowo „polifoniczne”.

 

Kruchemu nie da się szepnąć nic na ucho, nawet jeśli ktoś jest całkiem wysoki tak jak ja, ponieważ ten drań ma ponad dwa metry wzrostu. Trzeba go najpierw klepnąć w gigantyczne ramię, a potem kiwnąć głową, aby zrozumiał, że chce się mu coś dyskretnie powiedzieć. Tak więc robię, a on się pochyla.

 

– Hej – mówię cicho – czy Jane jest w homo- czy w heteroseksualnej sekcji GSA?

 

Kruchy zbliża usta do mojego ucha i szepcze:

 

– Nie wiem. Chyba w pierwszej klasie miała chłopaka.

 

Ja na to przypominam mu, że w pierwszej klasie miał 11 542 dziewczyny, a wtedy on daje mi kuksańca w ramię, który w zamierzeniu ma być żartobliwy, ale w praktyce powoduje trwałe uszkodzenie nerwu.

 

Gary rozciera ramiona Jane, żeby ją rozgrzać, a kolejka w końcu rusza. Jakieś pięć sekund później z pubu wychodzi załamany dzieciak. Jest dokładnie w typie drobnego opalonego blondasa, w którym gustuje mój przyjaciel.

 

– Co się stało? – pyta go Kruchy.

 

– Wpuszczają tylko powyżej dwudziestu jeden lat – odpowiada młodzian.

 

– T-ty – zwracam się do Kruchego, zacinając się – t-ty dupościsku. – Nadal nie wiem, co to znaczy, ale brzmi odpowiednio do sytuacji.

 

Cooper ściąga usta i marszczy brwi. Patrzy na Jane.

 

– Masz fałszywy dowód?

 

Dziewczyna potakuje skinieniem głowy.

 

– Ja też – rzuca Gary.

 

A ja zaciskam pięści, zagryzam zęby i mam ochotę wrzeszczeć, ale zamiast tego mówię:

 

– No to ja wracam do domu. – Ponieważ nie posiadam fałszywego dowodu.

 

Lecz wtedy Kruchy szybko wydaje polecenia ściszonym tonem:

 

– Gary, kiedy będę pokazywał swój dowód, uderzysz mnie w twarz najmocniej, jak potrafisz, a ty, Grayson, przejdziesz wtedy za moimi plecami, jakby nigdy nic.

 

Przez chwilę nikt się nie odzywa, aż w końcu Gary protestuje zdecydowanie zbyt głośno:

 

– Ja nie umiem nikogo uderzyć.

 

Zbliżamy się już do bramkarza z wielkim tatuażem na łysej głowie, więc Kruchy szepcze:

 

– Umiesz. Po prostu wal mocno.

 

Zostaję trochę z tyłu i obserwuję. Jane podaje dowód bramkarzowi, który świeci na niego latarką, zerka na twarz dziewczyny i oddaje dokument. Teraz kolej Kruchego. Biorę kilka szybkich, krótkich wdechów, ponieważ gdzieś wyczytałem, że ludzie z dużą ilością tlenu we krwi wyglądają na spokojniejszych, i patrzę, jak Gary wspina się na palce, bierze zamach i zasuwa Kruchemu w prawe oko. Głowa mojego przyjaciela lekko odchyla się do tyłu, a Gary wrzeszczy: (...)

Od 2 do 10000 znaków

Znajdź nas na Facebooku

Partnerzy

Subiektywnie o książkach
Dwumiesięcznik SOFA
Wydawnictwo Psychoskok
Wydawnictwo MG
Kuźnia Literacka
Zażyj Kultury
Fundacja  Polonia Union
Kulturalne rozmowy - Sylwia Cegieła
Sklep internetowy TylkoRelaks.pl
CoCzytamy.pl