Wywiad ze Stefanią Jagielnicką-Kamieniecką, niezwykłą pisarką i człowiekiem Część II

Obrazek artykułu
Druga część, intymnego wywiady z Stefanią Jagielnicką- Kamieniecką.

8. A.J: Zaczęła Pani tworzyć „na wygnaniu”, czy to właśnie ciężkie przeżycia przebudziły drzemiący wewnątrz talent, czy może to on, tłumiony latami, nakazywał mówić i zauważać więcej niż było można, i w efekcie utorował sobie drogę do wolności?

S.J.K.  Bez tych przeżyć z pewnością nie pisałabym powieści, tylko w dalszym ciągu byłabym dziennikarką. Nawet jeśli – być może – drzemał gdzieś tam we mnie zalążek talentu, to nigdy by się nie ujawnił, bo tak lubiłam swój zawód, że nawet nie przyszłoby mi do głowy, by zacząć pisać książki. Spełniałam się w nim całkowicie.

Moja matka często powtarzała, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dopiero teraz wiem, że miała słuszność, gdyż tylko dzięki tragicznym przejściom znalazłam swe prawdziwe powołanie – powieściopisarstwo.


9. A.J: Jako mieszkanka Niemiec pisała Pani po niemiecku, co można łatwo zrozumieć przypominając ,że pracowała Pani dla niemieckich gazet. W roku 2003 pojawił się jednak niezwykły tomik poezji zatytułowany „Leichter als Atem”, co oznacza, że potrafi Pani tworzyć nie tylko po polsku. Czy język, którym przychodzi operować staje się ograniczeniem?

S.J.K: Obcy język stanowił dla mnie ograniczenie. Po niemiecku pisałam tylko artykuły. Powieści i wiersze piszę po polsku. Część z nich wydałam w Niemczech po przetłumaczeniu przy wydatnej pomocy syna, który oprócz studiów  w Wiedniu ukończył studia psychologiczne na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, a przy tym ma zdolności literackie. Tłumaczenie literatury, zwłaszcza poezji, wymaga dobrego wyczucia językowego, którym ja, w odróżnieniu od syna, nie dysponuję w języku niemieckim.


10. A.J: Czy czuje się Pani „obrażona” na ojczyznę, która w pewnym  momencie rozczarowała?

S.J.K: W żadnym wypadku. Ani ojczyzna ani rodacy mnie nie rozczarowali. Zarówno ją jak i ich kocham całym sercem. Identyfikuję się z nimi. Żyję ich problemami. Dwukrotnie usiłowałam wrócić do kraju, ale „wielki brat”, który wciąż tam czuwa, uniemożliwił mi to. Marny jest los tych, którzy, podobnie jak ja, wstąpili do „Solidarności” z porywu serca. Jedynie ci, którzy od początku byli nastawieni na polityczne kariery, znaleźli swoje miejsce w nowej rzeczywistości.


Jasnym punktem było przyznanie mi odszkodowania za internowanie. Szczęśliwie trafiłam na niezależną sędzinę, która – choć zakwalifikowano mnie jako tajnego współpracownika bezpieki, co wykluczało otrzymania tego odszkodowania – nie przejęła się tym i wraz z prokuratorką, a także z moją adwokatką dokładnie przejrzała mą teczkę. Nie znalazła w niej żadnego dowodu ani potwierdzenia tej kwalifikacji, gdyż nigdy nie byłam donosicielką. Widocznie obecna bezpieka też chciała utrudnić mi powrót do kraju, z zemsty za to, że wolałam wyemigrować niż zgodzić się na współpracę. Jednak przestało mnie to interesować, bo w Wiedniu żyje mi się wspaniale. Dlatego też pozbyłam się już żalu do moich wrogów. W końcu, w pewnej mierze dzięki nim tu się znalazłam. Znów muszę się powołać na słowa matki, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. To wielkie szczęście, żyć w jednym z najwspanialszych w świecie miast.


Wmłodości pasjonowałam się filozofią. Do dziś zapamiętałam jedno ze stwierdzeń mego ulubionego filozofa Immanuela Kanta, że skoro w życiu codziennym ludziom niecnotliwym często lepiej się powodzi niż cnotliwym, to najwyraźniej w tym życiu nie można liczyć na nagrodę. Wnosi on stąd, że musi istnieć inne życie, w którym cnota będzie nagrodzona. A chociaż nie jest to zbyt przekonujący dowód na istnienie życia wiecznego, to w moim przypadku sprawdziła się zasada, że cnota, która nie pozwoliła mi na zdradę ojczyzny, została wynagrodzona. Wprawdzie spotkało mnie to w zasadzie w tym życiu, ale dla mnie to już jest „życie po życiu”, jak to się określa. I tak też często dzieje się w przypadku moich bohaterów.


Choć trudno obrazić się na służby specjalne, to w moim przypadku chyba tak jest. Po smutnych doświadczeniach z dawną i obecną bezpieką, nie ciągnie mnie do kraju. Utrzymuję z nim jednak ścisły kontakt wirtualny, internetowy. Oglądam polską telewizję, czytam polskie gazety i książki, oglądam polskie filmy, no i piszę po polsku, co dla mnie najważniejsze w serdecznym związku z ojczyzną. Wciąż posiadamy, ja i mój syn, polskie obywatelstwo, gdyż nie zrzekłam się go, jak to uczyniła większość emigrantów. W dalszym ciągu, we wszystkich dokumentach, jestem Stefanią Jagielnicką-Kamieniecką, tak samo jak w Polsce. Nie przeistoczyłam się w Stefanie Jagielnicki-Kamieniecki. Do końca życia zachowam tę tożsamość, mimo że żyję poza granicami Polski.


11. A.J: Co, jako  honorowa członkini Arizona Press Club w Phoenix, doceniona za „walkę o możność pisania prawdy”, chciałaby Pani przekazać wszystkim, którzy pragną walczyć o wolność słowa lecz napotykają trudności, które nakazują zastanawiać się czy warto?

S.J.K: Nikomu tego nie radzę, bo może skończyć się tragicznie, tak jak to było w moim przypadku. Nie warto narażać się służbom specjalnym, które od razu biorą takie osoby na celownik. W PRL-u prześladowano ludzi w świetle prawa, natomiast w systemie demokratycznym są przez nie chronieni, więc tych, z jakichś względów niewygodnych, unieszkodliwia bezpieka swymi zbrodniczymi wręcz metodami. Nigdy bym w to nie uwierzyła, gdybym się o tym nie przekonała na własnej skórze w super demokratycznych Niemczech Zachodnich, gdzie przeżyłam gehennę, wobec której prześladowania komunistycznej bezpieki wraz z internowaniem i zmuszaniem do współpracy, okazały się dziecinną igraszką.


Muszę opowiedzieć, jak do tego doszło, bo to pouczająca historia, chociaż stanowi mą najskrytszą tajemnicę. Wkrótce po przeniesieniu się ze Stanów do krewnych w Niemczech, spotkałam w kościele koleżankę z ławy szkolnej, Ślązaczkę, która już dość dawno wraz z rodziną wyjechała z Polski. Wprowadziła mnie ona w grono swych przyjaciół. Spotykali się po mszy w domu parafialnym, popijając wino, w czym i ja uczestniczyłam. Byli to znacznie starsi ode mnie ludzie, w większości tak zwani „wypędzeni” z czeskich Sudetów i z polskich ziem zachodnich. Żyli ideą „wielkich Niemiec”. Marzyli nie tylko o odzyskaniu NRD, ale i swych dawnych terenów w Polsce. Stanowili siatkę wywiadowczą bezpieki, działającą przy naszej parafii, której proboszcz był „wypędzonym” z Dolnego Śląska. Nie miałam o tym pojęcia, gdyż słabo znałam język niemiecki, zbyt późno zorientowałam się, o czym rozmawiają. Tymczasem oni przyjęli mnie jako swoją. Moja antykomunistyczna postawa nasunęła im pomysł uczynienia ze mnie agentki, posłużenia się mną w antypolskiej działalności. Gdy mi to zaproponowali, wpadłam w panikę i postanowiłam wrócić do Stanów, gdyż dla mnie stanowiłoby to coś niewyobrażalnie podłego, zdradę ojczyzny, dla której tak wiele poświęciłam. Kiedy byłam już spakowana, z dnia na dzień wpadłam w straszliwą psychozę i wylądowałam w szpitalu psychiatrycznym na oddziale zamkniętym, gdzie przeżyłam niewyobrażalną mękę. Po trzymiesięcznym pobycie wypuszczono mnie na wolność, ale byłam wrakiem, oszołomionym psychotropowymi lekami, pozbawionym wszelkich zdolności intelektualnych. Jako chora psychicznie nie mogłam już powrócić do Stanów. Zdawałam sobie jednak sprawę, że to niemiecka bezpieka postanowiła uczynić ze mnie schizofreniczkę, gdyż za dużo wiedziałam o jej metodach. Rozumiałam,  że skoro nie załamałam się psychicznie po prześladowaniach polskiej bezpieki, znalazłam w sobie dość energii, by uwolnić się od niej i wyemigrować z dorastającym synem do Stanów, a także do dalszej tam działalności, to niemożliwe, bym była schizofreniczką. Zaczęłam opisywać to wszystko w powieści, której powstanie rozciągnęło się na wiele lat, gdyż ilekroć się do niej zabierałam, lądowałam w szpitalu psychiatrycznym. Usiłowano mnie też zmusić do zgody na ubezwłasnowolnienie. W końcu postanowiono zamknąć mnie do końca życia w przytułku dla chorych psychicznie. Uniknęłam tego dzięki młodej, uczciwej lekarce, która jak lew walczyła o to, by do tego nie dopuścić.


Szukałam pomocy u znajomych amerykańskich dziennikarzy, a także w „Wolnej Europie”. Próbowałam zainteresować swą tragiczną historią dziennikarzy niemieckich. Za każdym razem zatruwano mnie na nowo. Miałam podsłuch w telefonie i mieszkaniu, do którego wchodzono w dzień i w nocy. Byłam pod stałą kuratelą. Uczynienie ze mnie chorej psychicznie gwarantowało, że nikt nie uwierzy w mą opowieść. Istotnie, wszyscy byli przekonani, że jestem schizofreniczką. Nawet bliscy odwrócili się ode mnie. Nikomu nie mieściło się w głowie, że w zachodnich Niemczech służby specjalne działają w taki sposób. Tylko psychiatrzy wiedzieli, że mnie zatruto, ale była to tajemnica zawodowa. Grozili mi, że jeśli będę zajmować się przyczynami swej „choroby”, to znów wyląduję w szpitalu psychiatrycznym, co powtarzało się wielokrotnie. W końcu zrezygnowałam. Postanowiłam przestać się tym interesować i nikomu o tym nie opowiadać. Jednak gehenna, jaką przeszłam, do dziś nie daje mi spokoju, a niewyobrażalne cierpienie, jakiego doznałam, tkwi we mnie z niepohamowaną mocą i pozostanie już do śmierci.


A jednak. Gdybym cofnęła się do tamtych czasów w Polsce, zrobiłabym to samo. Mimo tych tragicznych doświadczeń, z pewnością jeszcze raz zaangażowałabym się w działalność w „Solidarności”. Kiedy wahałam się, czy jako samotnie wychowująca małego synka matka mogę zrezygnować ze stabilizacji i dobrze płatnego zajęcia, pewien inżynier przekonał mnie, że należy to uczynić. Zadał mi wówczas pytanie: „Co ja bym powiedział synowi, gdyby mnie kiedyś spytał: A co ty wtedy robiłeś, tato?”. Teraz odczuwam ogromną satysfakcję, gdy pomyślę, że wniosłam jakiś skromny wkład w odzyskanie niepodległości przez ojczyznę i w to, że otworzyły się przed nią nowe perspektywy. Cieszy mnie, że mój dorosły syn jest ze mnie dumny, że jest Polakiem z polskim obywatelstwem, że zna język polski o wiele lepiej od niemieckiego, angielskiego, włoskiego i francuskiego, którymi też doskonale włada i, w odróżnieniu ode mnie, bardzo często jeździ do kraju, utrzymując z wieloma polskimi przyjaciółmi stały kontakt.


Niestety, uhonorowanie i docenienie znalazłam tylko w USA. Pisano o mnie w gazetach, występowałam w programach telewizyjnych, wygłaszałam prelekcje o „Solidarności” na uniwersytetach i w organizacjach, zajmujących się kontaktami z Polską, a także na zebraniach związków zawodowych. Byłam honorowym gościem na krajowym zjeździe największego związku AFL-CIO i na wielu imprezach, organizowanych przez Arizona Press Club. Natomiast zarówno w Polsce jak i w Niemczech spotkałam się z niechęcią normalnych obywateli i prześladowaniami bezpieki. Oczywiście były wyjątki, ale niezbyt liczne. Szkoda, że nie zostałam w Stanach, lecz czułam się tam fatalnie.  „American way of life” zupełnie mi nie odpowiadał, zwłaszcza memu przeżywającemu  trudny okres synowi. Tęskniliśmy za europejskim stylem życia oraz za krewnymi, przyjaciółmi i znajomymi, żyjącymi w Niemczech. Myślałam, że tam spotkam się z taką samą życzliwości jak w Stanach. Tymczasem doznałam gorzkiego rozczarowania. Okazało się, że moja działalność interesuje tylko nazistów i służby specjalne, które pragnęły ją wykorzystać do swych brudnych, politycznych celów. Inni podchodzili do niej z rezerwą, niechęcią, a nawet z dezaprobatą.


12. A.J: W wypowiedzi dla wydawnictwa wspomniała Pani: „opisując swoje dzieje – stwierdziłam, że wolałabym stworzyć fikcyjne postacie, co pozwoliłoby na uniknięcie procesów o zniesławienie, jak mogłoby się zdarzyć w przypadku realistycznego opisu”, czy oznacza to, że w niektórych powieściach, za kurtyną stworzoną z literackiej fikcji, możemy odnaleźć Panią, i skrawki przeżytych chwil?

S.J.K: Oczywiście. Przeżycia autora na ogół stanowią tworzywo opowiadanej przez niego historii. Wiele moich powieści zawiera wątki autobiograficzne. Ale nie wszystkie. Te najnowsze, których akcja rozgrywa się współcześnie, jak na przykład „Zbłąkane serce”, „Między opętaniem a oczarowaniem”, czy ostatnio wydana „Zabójstwo z urojenia”, także nie wydana jeszcze „Namiętność niejedno ma imię” są ich pozbawione, a ich główne bohaterki nie mają ze mną wiele wspólnego. Chociaż do każdej mej powieści, wbrew mym intencjom, na siłę wpycha się postać jakiegoś agenta służb specjalnych, jakiegoś złego lub dobrego księdza, jakiegoś nazisty, (choć poznałam w Niemczech też wielu dobrych ludzi i oni również znajdują miejsce w moich powieściach), a także problemy z wiarą i tożsamością, czy też pobyt w szpitalu psychiatrycznym. Ale to już wina komputera, który ma w sobie te moje poprzednie, w znacznej mierze autobiograficzne książki i nie potrafi się od nich uwolnić. Niebawem ukaże się powieść „Transplantacja duszy”, napisana dużo wcześniej. Jest to historia psycho-fiction, podobnie jak wydana w ubiegłym roku „Przechytrzyć Pana Boga”. I podobnie do niej stanowi przepuszczony przez filtr science fiction swoisty komentarz współczesnego świata. Świata wątłych wartości moralnych, zrujnowanych autorytetów, braku poczucia duchowego oraz intelektualnego bezpieczeństwa, z którym borykają się ludzie inteligentni i wrażliwi. Jest w tych książkach internowanie, emigracja i wiele moich przeżyć. Te dwie książki mają jeszcze mnóstwo autobiograficznych wątków, ukrytych za fantastyczną zasłoną.


13. A.J: Pani dzieła pozostawiają przestrzeń do zastanowienia. Po zakończeniu lektury, nadal odczuwa się potrzebę rozważania, analizowania, i odpowiadania na pytania o własną tożsamość, sens istnienia czy wiarę. Czy pobudzanie czytelników do myślenia to celowy zabieg, czy niezamierzony skutek uboczny?

S.J.K: Nigdy nie zastanawiam się nad tym. Tak to jakoś samo wychodzi, choć pragnę zawsze głównie jednego – opowiedzenia ciekawej, poruszającej historii. A że jestem z natury optymistką kończą się one na ogół szczęśliwie, ale po wielu perypetiach, przeszkodach, trudnościach i zawirowaniach. Trudno jednak ukryć, że wymienione przez panią problemy nurtują mnie nieustannie, więc muszą również znaleźć miejsce w świadomości bohaterów mych powieści.


14.A.J: Dziękując, za szczerą rozmowę pozostaje już tylko zapytać, czego można życzyć pisarce?

S.J.K: Poruszenia jak największej ilości serc i umysłów, a przy tym przekazania czytelnikom niedostępnych dla nich wiadomości. Chodzi o to, by w każdej mej powieści znaleźli coś, o czym dotąd nie wiedzieli. Ja również dziękuję Pani. Za ciekawe i mądre pytania, które sprowokowały mnie do ujawnienia skrywanych uczuć i utajonych szczegółów mej biografii.

 

Od 2 do 10000 znaków

Znajdź nas na Facebooku

Partnerzy

Subiektywnie o książkach
Dwumiesięcznik SOFA
Wydawnictwo Psychoskok
Wydawnictwo MG
Kuźnia Literacka
Zażyj Kultury
Fundacja  Polonia Union
Kulturalne rozmowy - Sylwia Cegieła
Sklep internetowy TylkoRelaks.pl
CoCzytamy.pl