Wywiad ze Stefanią Jagielnicką-Kamieniecką, niezwykłą pisarką i człowiekiem Częsć I

Obrazek artykułu
Rzadko zdarza się, aby autor dosłownie odzierał się przed czytelnikami ze swej intymności. Odpowiadał na najtrudniejsze pytania jednoczenie pozwalając zbliżyć się do siebie. Stefania Jagielnicka- Kamieniecka dokonała tego. Może teraz czytelnicy jeszcze bardziej docenia jej powieści, za którymi zwykła skrywać cząstkę siebie.


1. A.J: Za każdą książką kryje się osoba. Niepowtarzalny człowiek, który prócz zdolności pisania posiada wiele innych cech. Czy mogłaby Pani, choć krótko scharakteryzować siebie. Zdradzić, co cieszy, zajmuje, przejmuje czy nurtuje na co dzień?

S.J.K: Nie mogła mi Pani zadać trudniejszego pytania, ponieważ nie potrafię siebie scharakteryzować. Nie wiem o sobie zbyt wiele, gdyż nie lubię o sobie myśleć. Zawsze wolałam myśleć o innych. Nigdy też nie opowiadam o sobie. Tu w Wiedniu nikt nie wie, że działałam w „Solidarności” i że byłam internowana, oczywiście z wyjątkiem najbliższych przyjaciół. A tego, co przeżyłam w Niemczech i tego, że kilkakrotnie przebywałam tam w klinice psychiatrycznej, nawet oni nie wiedzą. Nikt też nie wie, że studiowałam w szkole teatralnej, której nie ukończyłam właśnie z powodu zamknięcia w sobie, gdyż okazało się, że chyba prędzej rozebrałabym się na scenie do naga, niż ujawniła coś ze swego wnętrza. Dostęp do niego ma tylko mój komputer. On jeden zna moje myśli i uczucia. Powierzam mu je w warstwie językowej impulsów pochodzących z samego dna duszy.


Chętnie jednak zdradzę, co mnie zajmuje i cieszy. Ogólnie mówiąc – piękno. W naturze, w muzyce, w sztuce, w architekturze, w literaturze. Zwłaszcza klasyczne piękno, gdyż przez próbę czasu przeszły tylko najcenniejsze dzieła, te mniej udane poszły w zapomnienie. Tak samo będzie z dzisiejszą twórczością. Za sto, dwieście lat pozostanie tylko to, co najbardziej wartościowe. Wszystko inne rozwieje wiatr. Zdaję sobie sprawę, że – być może – przypisuję zbyt dużą wartość wzruszeniom estetycznym. Ale to jest mój świat.


Od dzieciństwa miałam dwie pasje: fortepian i książki. Gdy umiałam już dobrze czytać, ojciec namówił mnie, bym zapisała się do biblioteki dla dorosłych, ponieważ swoje bajeczki znałam już na pamięć, a były to czasy braku książek w księgarniach. Pasję czytelniczą rozpoczęłam od sienkiewiczowskiej trylogii. Do matury pochłonęłam niemal całą klasyczną literaturę. Z tego powodu nie spełniło się me pragnienie zostania pianistką. Zamiast ćwiczyć, czytałam. Później, gdy na półkach księgarskich nie brakowało książek, kupowałam wszystkie nowości. Zawsze znajdowałam czas na czytanie. Nawet wówczas, gdy łączyłam pracę zawodową ze studiami zaocznymi, a także z obowiązkami matki i żony.


Wychowałam się w atmosferze domowych koncertów, podczas których ojciec grał na klarnecie, ja na pianinie, a matka śpiewała. Nasz podstawowy repertuar stanowiły przedwojenne i wojenne pieśni patriotyczne. Na drugim miejscu stała opera, którą do dziś uwielbiam, między innymi dlatego, że w niej króluje wyłącznie piękno, w odróżnieniu od innych gatunków muzyki i literatury. Opera Śląska w Bytomiu, gdzie mieszkaliśmy, przeżywała wówczas okres świetności, ponieważ ściągnęli do niej śpiewacy ze słynnej opery lwowskiej. Nasza sąsiadka była w niej zatrudniona jako szatniarka. Zabierała mnie ze sobą wieczorami do pracy. Zawsze znalazło się jakieś wolne miejsce, z którego z zapartym tchem oglądałam cały spektakl. Nie rozumiałam zbyt dobrze libretta, lecz muzykę chłonęłam nie tylko uszami, ale i sercem, co ukształtowało świat moich uczuć.


W czasie wolnym zdarza mi się rysować zwiedzane pejzaże, przez całe życie rozwijałam zainteresowanie sztuką. Lubię nowoczesność, ale uwielbiam starocie, antyki, zamki, pałace, dawne katedry, zwiedzanie zabytkowych miast. A najwięcej chyba wzruszeń dostarcza mi piękno natury. Wiedeń otoczony jest wspaniałymi lasami, po których wędruję w każdy weekend. Miasto należy do najpiękniejszych w świecie, posiada niezliczoną ilość pomników kultury. Są tu muzea z najwspanialszymi kolekcjami malarstwa, zaś opera jest jedną z najlepszych w świecie. Najbardziej cieszy mnie, że mam tu wielu, dobrych przyjaciół. Nigdy dotąd nie spotkałam tak wspaniałych ludzi jak w tym mieście. Mam więc tu wszystko, co mi do szczęścia potrzeba.


W Polsce żyłam pracą dziennikarską, bo była zgodna z moimi zainteresowaniami. Zabrzmi to paradoksalnie we wspomnieniach z czasów, kiedy królowało hasło: „Prasa kłamie”, ale dla mnie zawsze najważniejsza była prawda. Często jej nie znałam, lecz zawsze do niej dążyłam, niestrudzenie szukając tych rejonów, w których można było znaleźć chociażby jej namiastkę. Dlatego też zajmowałam się problematyką kulturalną i reportażem, chociaż i w tej dziedzinie istniały ograniczenia cenzuralne. Nie wolno było pisać o ludziach, którzy nawet w najmniejszy sposób narazili się reżimowi.


Jako korespondentka z festiwalu piosenki w Sopocie w 1980 roku, (który w ostatniej chwili został odwołany), pojechałam pod stocznię gdańską, gdzie odbywał się historyczny strajk. Wstrząsnęły mną wówczas zdesperowane twarze siedzących na murze robotników, czyniących wrażenie zdecydowanych na walkę na śmierć i życie. Od razu całym sercem zaangażowałam się w tę bezkrwawą walkę o uwolnienie ojczyzny spod komunistycznego jarzma, między innymi o możność pisania prawdy, którą w pełni uzyskałam dopiero w prasie „Solidarności”. Nie należałam do partii, nie interesowałam się dotąd polityką (poza audycjami „Wolnej Europy”), ale od tego czasu bardzo mnie ciekawi. Cieszy mnie odsłonięcie żelaznej kurtyny odgradzającej Polaków od świata, po którym mogą wreszcie swobodnie się poruszać. Cieszy mnie każdy krok w kierunku demokratycznego rozwoju Polski. Jestem dumna z polskiego społeczeństwa, które osiągnęło tak wiele, mimo... problemów, które mnie nurtują. Gdy żyje się za granicą, bardziej rzucają się w oczy.

Myślę, że dość wyczerpująco odpowiedziałam pani na pytanie, co mnie zajmuje i cieszy.

 

2. A.J: Czytelnicy zdają sobie sprawę, że przez wiele lat była Pani dziennikarką. Czy obecnie z punktu widzenia pisarki mogłaby Pani zdradzić, które zajęcie uważa za bardziej interesujące?

S.J.K. Moim zdaniem dla młodego człowieka o wiele bardziej interesujące jest dziennikarstwo. Nieustanne kontakty i rozmowy z różnymi ludźmi, zdobywanie wiadomości i doświadczeń, poznawanie i dowiadywanie się wciąż czegoś nowego. Natomiast w późniejszym wieku dziennikarstwo staje się nużące. Męczy nagromadzona w świadomości mnogość rozmówców, wydarzeń i problemów. Odczuwa się przesyt i potrzebę ich przetrawienia, uporządkowania, zaczyna się unikać zbyt wielu kontaktów. A przy tym ów ciągły ruch staje się wyczerpujący fizycznie. Nie ma się już wystarczającego ładunku energii. Tak mi się wydaje obecnie, ale kiedy zmuszona zostałam do rezygnacji z dziennikarstwa, cierpiałam niesamowicie, bo byłam jeszcze młoda. Nie potrafiłam wyobrazić sobie bez niego życia. I dlatego zaczęłam pisać do niemieckich gazet, jednak wymagało to ode mnie ogromnego wysiłku i nie była to publicystyka najwyższych lotów. W każdym bądź razie nie taka, jaką uprawiałam w Polsce. Teraz piszę tylko powieści, co sprawia mi przyjemność. Czasami przyjdzie mi do głowy jakiś wiersz. Na ogół pod wpływem muzyki operowej, która pobudza mą wrażliwość. Gdybym jednak miała możliwość zatrudnienia w Polsce, o co dość długo walczyłam, z pewnością do dziś byłabym wyłącznie dziennikarką.


3. A.J: Jako dziennikarka, musiała Pani podążać za faktami, hamować wyobraźnię oraz oszczędzać słowa, czy jako pisarka, posługująca się specyficzną stylistyką językową, pozwala Pani, aby fikcja zdominowała rzeczywistość?

S.J.K. Jak najbardziej, gdyż – choć może zabrzmi to paradoksalnie – tylko w fikcji można znaleźć prawdę o człowieku. Oczywiście w dobrze skonstruowanej i pogłębionej psychologicznie. Tylko ona daje możliwość dotarcia do jego wnętrza, do jego świadomości i serca, do jego duszy. Ryszard Kapuściński twierdził, że prawda literacka jest prawdą nadrzędną, wykraczającą daleko poza fakty. Natomiast dziennikarstwo znajduje się pod presją aktualnego czasu, jest spontaniczne i powierzchowne. Pozornie obiektywne, bo takie być powinno, w istocie jest uzależnione od tak wielu czynników politycznych, społecznych, koniunkturalnych, że daleko mu do bezstronności i prawdy.

Moim zdaniem zmyślona historia może wierniej oddać rzeczywistość, gdyż stanowi jej syntezę. Zawiera pewne autentyczne elementy, na przykład opisy miejsc akcji, ale najważniejsza jest fikcyjna intryga, która musi być bardziej prawdopodobna od prawdziwych historii. Ja osobiście polegam w tym względzie na... swoim komputerze. To on prowadzi akcję, jej zwroty i zakończenie. Do mnie należy jedynie początek, wyobrażenie sobie jakiegoś zdarzenia, wprowadzającego główną postać. Potem to już opowieść szybko posuwa się do przodu. Czasami gdy kładę się spać, wiem już, jak nazajutrz potoczą się losy bohaterów. Często jednak nie mam żadnego pomysłu, ale gdy rano siadam przy komputerze, on sam pisze dalej. Szkoda tylko, że nie ma... serca. I to już jest moja rola. Wejście w psychikę i uczucia bohaterów, umożliwienie im poprawienia akcji, wymyślonej przez komputer. Jest to przyjemna praca. Ciężka praca umysłowa zaczyna się dopiero po skończeniu powieści i jej ponownym, dwukrotnym przeczytaniu. Wtedy trzeba wejść w skórę czytelnika. Jeszcze raz wszystko przemyśleć z jego perspektywy, skorygować niedociągnięcia, uzupełnić niedopowiedzenia,  czasami zmienić kolejność wydarzeń, sprawdzić szczegóły techniczne, takie jak na przykład, czy zgadzają się odstępy czasowe między porami roku, wygładzić styl itp. Każde słowo musi być wyważone, starannie dobrane, tak by Czytelnik miał szansę na pełne zrozumienie bohaterów, czasem na identyfikację z którymś z nich.


4. A.J: Należy przyznać, że jest Pani pisarką przez wielkie „P” o czym świadczy ilość wydanych powieści. Nim na dobre zyskała Pani ten status, a pierwsza pozycja trafiła do druku, czy zakładała Pani, że zaraz po tej pierwszej, tak szybko pojawią się kolejne?

S.J.K. Do głowy mi to nie przyszło. Pierwszą powieść napisałam pod wpływem wstrząsających przeżyć osobistych. Głównie dlatego, że odczuwałam potrzebę podzielenia się nimi z bliźnimi, ale również z tego prostego powodu, że trudno mi było żyć bez pisania, a nie znałam jeszcze tak dobrze języka niemieckiego, by pisać do gazet. Do tej pory jej nie wydałam, bo choć jej bohaterowie są fikcyjni, to jednak jest to powieść autobiograficzna. Właściwie nie wiem jeszcze, czy kiedykolwiek ją opublikuję.

Podczas pisania tej powieści zasmakowałam w fikcji literackiej, ale nie mogłam pisać, gdyż w regularnych odstępach czasu przebywałam w klinice psychiatrycznej. Dopiero po przeniesieniu się do Wiednia, do syna, który mieszkał tu już od kilku lat, skończyła się ta gehenna. Odżyłam na nowo. Odzyskałam pełnię zdrowia psychicznego, powróciły zdolności intelektualne. I dopiero tutaj zaczęły powstawać moje kolejne książki, których bohaterki już mnie tak bardzo nie przypominają, chociaż każda z nich posiada pewne moje cechy. Znowu mogę, podobnie jak w dziennikarstwie, żyć problemami bliźnich, bo – jak już powiedziałam – nie lubię myśleć o sobie. Teraz żyję życiem innych ludzi, bohaterów moich powieści i nie wracam do swej tragicznej przeszłości.


5. A.J: Nie można ukryć, że koleje Pani życia mogłyby stać się podwaliną filmowego scenariusza. Czy miewa Pani chwile, w których dochodzi do wniosku, że prawdopodobnie jest jedną z niewielu osób, w szarym tłumie istnienia, którym przyszło doświadczyć tak wiele? Oczywiście dodatkowe pytanie w tym zakresie brzmi, czy dzięki tej świadomości czuje się Pani wyróżniona czy raczej pokrzywdzona przez los?

S.J.K. Nie czuję się wyróżnioną, a od niedawna również pokrzywdzoną, choć zmarnowano mi najpiękniejsze lata życia i bardzo długo czułam ogromny żal. Po prostu – taki mój los. Nie wybieramy swego losu i nie wiemy od czego jest uzależniony. Z pewnością w pewnej mierze od naszych decyzji, w których podejmowaniu zamiast rozsądkiem kierowałam się emocjami, więc wiele sama sobie zawiniłam.


6. A.J: Pani dorobek literacki jest imponujący. Gdy niektórzy pisarze męczą się, aby ukończyć jedno dzieło, Pani, mam wrażenie tworzy „na bieżąco” i nigdy nie może wspominać o braku natchnienia. Czy zdarzyło się Pani choć przez moment pomyśleć, że kiedyś zabraknie pomysłów, a wena pisarska przeżyje kryzys?

S.J.K. Nigdy. W swym długim, burzliwym życiu, a także w pracy dziennikarskiej poznałam niesamowitą ilość różnych ludzi, zarówno w Polsce, jak i w Niemczech. Przed oczami często przesuwa mi się galeria osób, które zniknęły z mego otoczenia, ale nawiedzają mnie we snach i tkwią we mnie z niepohamowaną siłą. Jedna z nich lub kilka, połączonych w jedną, stanowią często punkt wyjścia do wymyślenia jakiejś postaci i napisania powieści. Wyobrażam sobie jej fikcyjne dzieje, ale widzę ją mniej więcej taką, jaka była w rzeczywistości. Nie poświęcam zbyt wiele czasu na pisanie, trzy, cztery godziny dziennie, lecz przez cały czas patrzę na świat oczami swych bohaterów. Myślę o nich nieustannie. Gdy siadam przy komputerze, to oni na równi z nim dyktują mi swe dalsze losy, podsuwają pomysły. Jest ich tak wiele, że mój największy problem stanowi wybór kilku z nich. Zawsze skupiam się na jednej powieści, jednak już po pewnym czasie atakuje mnie nowy pomysł, mam przed oczami bohatera, na ogół bohaterkę, kolejnej historii. Staram się wówczas szybko skończyć aktualnie pisaną książkę, by zabrać się do następnej. Dlatego są one stosunkowo krótkie i powstają w tak szybkim tempie.

 

7. A.J: Nim znalazła Pani swe miejsce na świecie, musiała wiele przejść. Czy zechce Pani zdradzić czytelnikom, jak to możliwe, że drobna kobietka, w pewnym momencie musiała poznać ciężar więzienia jako osoba internowana?

S.J.K. Wie Pani, gdybym wcześniej przewidziała to koszmarne internowanie w więzieniu, a po nim długotrwałe prześladowania służb specjalnych w Niemczech, od których uwolniłam się dopiero po przeprowadzeniu się do Wiednia, to nie uwierzyłabym, że nie tylko je przetrzymam, ale utrzymam się na powierzchni i będę miała dość siły, żeby wciąż walczyć o pisanie do niemieckich gazet. Człowiek nie zdaje sobie sprawy, jak wiele może przejść i nie załamać się. Często mówią o tym ludzie, którzy przeżyli różne kataklizmy.

Stara mądrość ludowa powiada, że co nas nie zabije, to nas wzmocni. Najnowsze, wieloletnie badania, prowadzone w Stanach Zjednoczonych, udowadniają prawdziwość tego stwierdzenia. Wskazują, że doświadczanie trudnych i wymagających sytuacji pozytywnie wpływa na późniejsze funkcjonowanie człowieka. Wzmacnia zdolności adaptacyjne i odporność, sprzyja zdrowiu psychicznemu i wzmożeniu poczucia szczęścia.

Od 2 do 10000 znaków

Znajdź nas na Facebooku

Partnerzy

Subiektywnie o książkach
Dwumiesięcznik SOFA
Wydawnictwo Psychoskok
Wydawnictwo MG
Kuźnia Literacka
Zażyj Kultury
Fundacja  Polonia Union
Kulturalne rozmowy - Sylwia Cegieła
Sklep internetowy TylkoRelaks.pl
CoCzytamy.pl