Wywiad z Przemysławem Liziniewiczem

Obrazek artykułu
Przemysław Liziniewicz autor kilku autobiograficznych opowiadań zawartych w utworach pt. "Odmienna wizja świata" i "Religia dłoni" czy też „Kolega pracuje głową”.

Na swoim koncie posiada również książkę pt. „Punkt”, w którym snuje opowieść o dwóch światach: dzieciństwie i dorosłości. Mężczyzna o wszechstronnych zainteresowaniach. Oto co nam o sobie opowiedział w krótkim wywiadzie.


W listopadzie ub. r. skończyłem 55 lat.

Po szkole podstawowej podjąłem naukę w Średnim Studium Zawodowym o kierunku Społeczno Prawnym. Resztę życia widziałem, jako ciąg niekończącej się podróży dokoła świata własnym jachtem. Iżby łatwiej było powyższe zrealizować, a realizacja tegoż przebiegała szybko i sprawnie, podjąłem pewne działania, które z czasem (niestety dopiero po pewnym czasie) uznałem za błędne.

Odbyłem dwuletnią służbę w formacji zmilitaryzowanej i uległem podczas niej poważnemu wypadkowi, który decydująco wpłynął na przebieg mojego dalszego życia. Jednak z pływania nie zrezygnowałem. Wydarzenia, które zaszły, a ich skutki miały determinować wszystko, co mnie od tej pory spotykało uważałem jedynie za pewne opóźnienie.

 Podróżować zamierzałem samotnie. To być może istotna cecha mojej osobowości. Zwykło się ją określać mianem mizantropii. (Chociaż to mało dokładne.)

Nawet rozpocząłem budowanie owego jachtu. Prace znajdowały się w fazie zaawansowania. Stał gotowy kadłub. Niestety, okoliczności zmusiły mnie do porzucenia planów związanych z morzem. Ich realizacja sprowadziła się do kilku rejsów po naszych wodach przybrzeżnych i osłoniętych.

Później podjąłem pracę w niewielkiej firmie nagrywającej kasety z muzyką z gatunku Pop-Jazz. Przede wszystkim projektowałem okładki, ale zajmowałem się także innymi rzeczami.

We wczesnych latach 90 wstąpiłem do szkoły o profilu ezoterycznym. Jej dźwięczna nazwa brzmiała:

Akademia Astrobiologii.

 (Wbrew pozorom nie wykładano tam niczego na temat występowania życia w kosmosie.)

Później podejmowałem się kilku z kolei niezbyt udanych (legalnych) prób podjęcia jakiejś działalności. Jednak wszystkie moje plany spalały na panewce. Należało do tego zajęcie się hodowlą pszczół, sadzeniem niektórych roślin i w końcu budową wzmacniaczy lampowych. Jeśli ktoś słyszał o firmie ART LINE, to mieliśmy wcale niezłe recenzje. Tylko, że na tym koniec. Poza pracą nad prototypami, nie udało się zrobić niczego więcej. W końcu lat 90. pojawiły się u mnie ciężkie i przewlekłe choroby (żołądek i stawy). Jeszcze później opiekowałem się matką, która zniedołężniała i popadła w chorobę psychiczną.

Od chwili jej śmierci zajmuję się psychotroniką, ezoteryką i oczywiście pisaniem. Cokolwiek napiszę – miało miejsce w rzeczywistości. Jakkolwiek pewne sprawy zdają się brzmieć mało wiarygodnie i niektórzy są przekonani, iż co najmniej przesadziłem (zwłaszcza, jeśli idzie, o rzeczy ciekawsze). Ale ja właściwie nie konfabuluję, a wspomniane opinie (niezależnie od intencji ich twórców) są mi nawet w smak (a niech sobie uważają, że zełgałem). W każdym razie za każdym razem stwierdzam, iż faktycznie mające miejsce zdarzenia są ciekawsze, od czegokolwiek, co mógłbym wymyślić.

Rodziny nie założyłem i z takim zamiarem nie noszę się, jakkolwiek kiedyś było inaczej.

Przed dwoma laty przeniosłem się z Warszawy do Żyrardowa, gdzie jak na razie pozostaję. Mieszkam sam z dwoma kotami. Nie chciałem żadnego, to mam dwa. O tym, jak wszedłem w ich posiadanie też pisałem. Ten, o którym była mowa w opowiadaniu zatytułowanym Mrówki, już nie istnieje. Miał raka. Zamiast niego jest inny.

Aby bliżej poznać samego pisarza a także jego twórczość, Pan Przemysław zgodził się na udzielenie odpowiedzi na kilka pytań.

 

1. Skąd Pan czerpie inspiracje? Jak długo zbiera Pan materiały, obmyśla plan powieści, zanim zacznie pisać? Gdzie powstają Pańskie książki?


Zapewne należałoby zacząć od tego, że ja nie konfabuluję. Za każdym razem, kiedy coś wymyślę, to po pewnym czasie, wszystko, co napisałem pod wpływem wydarzeń, które naprawdę w moim życiu miały miejsce wydaje mi się jakieś bardziej prawdopodobne i zostają tylko opisy sytuacji, które wydarzyły się naprawdę. Jeśli idzie o zbieranie materiałów, czyli po prostu przypominanie sobie czegoś, różnie z tym bywa. Oczywiście najpierw zachodzi coś, co fachowcy (ja jestem amatorem wszakże skorzystam z terminologii zastrzeżonej dla bardziej zaawansowanych) określają mianem pracy koncepcyjnej. Czyli po prostu utrzymuje się w myślach przyszłe założenie, które pomału wykrystalizowywuje się, ulega przemianom i na koniec przybiera kształt, o którym zawsze sądzę, że jest ostateczny, ale nigdy on ostatecznym nie jest. W trakcie pisania owa koncepcja ulega przekształceniom dalszym. Później podczas wprowadzania poprawek (to jest najdłuższa i zasadnicza praca) wciąż wszystko się zmienia i na koniec wychodzi różnie. Czasem w czymś owo coś przypomina początkowe założenie. Czasem nie. Jeśli o tytule zadecyduję na początku wyżej opisanych, podejmowanych przeze mnie działań, to przeważnie pod koniec powstawania utworu (tak to sobie pozwalam roboczo nazwać) wydaje mi się on być (ów tytuł) od tak zwanej czapy. Wszakże, jakim i ilu by utwór nie ulegał przemianom, to zawsze jego treść stanowi odzwierciedlenie zaszłych swojego czasu wydarzeń. I tu już nie ja sam sobie wszystko zawdzięczam. To – jak zwykle – wmieszali się ONI.

Kiedyś (to a´ propos zbierania materiałów) wybrałem się w inną strefę niźli ta, w obrębie której zamieszkiwałem, aby dokładniej przypomnieć sobie niegdyś zaszłe wydarzenia. Zajęło mi to około godziny może nieco więcej. Ale czy to istotne? I tak za każdym razem jest inaczej.

A na pytanie – gdzie powstają – jeśli dobrze zrozumiałem istotę zagadnienia – myślę, iż powinienem odrzec, że wszędzie tam, gdzie jestem. No, chyba, iż chodzi tylko o samo pisanie i poprawki, których dokonuję u siebie w mieszkaniu.


2. Co skłoniło Pana do obrania takiej, a nie innej drogi kariery, dlaczego zaczął Pan pisać? Czy była to osobista decyzja, a może ktoś Pana do tego zachęcił?


- To wydawało się być czymś oczywistym od zawsze. Już w bardzo wczesnym dzieciństwie (jak daleko sięga moja pamięć) chodziłem, nazywając w myślach rzeczy, które wykonywałem. Zupełnie nieciekawie. Np.: ‘… Zszedł ze schodów i uznał, że jest głodny… ’, albo – …przyszył sobie guzik i zakochał się, co mu uświadomiło, że występują w rzeczywistości także inne chwile niż chwila obecna, że przestrzeni nie ma (to już później – gdy liczył co najmniej kilkanaście wiosen), a każdą chwilę wykorzystuję do uzasadnienia własnego bytu… To taki rodzaj neurotycznej manii natręctw. Z podobnych względów inne dziecko może dajmy na to, co kilka kroków podskakiwać. Ewentualnie omijać, co poniektóre spoiny w płytkach chodnikowych, nie przechodzić przez cienie. A ja miałem właśnie tak. Potem zacząłem pisać naprawdę. Jednak upłynęło wiele lat nim zdecydowałem, że komuś to pokażę.

            I wszystko miało się wpasować w nieco inny kontekst, w inny świat, ja wiele rzeczy (i przyszłego siebie i rzeczywistość) widziałem trochę inaczej. Jak to z dziećmi. I ogólnie miało być weselej i lepiej i ze światem i ze mną. A poza tym, to wszystko tak jak mówię – zawsze zamierzałem pisać (tylko, że lepiej niż piszę) i nikt mnie do niczego nie musiał przekonywać. Wszystko jak gdyby zadecydowało się bez mego udziału. Sam tego dziś nie rozumiem. Tym bardziej, iż owo pisanie jest tylko jednym z aspektów mojego życia. Poza tym rysowałem. I jeszcze trzymam niektóre ze swoich prac. Nie wiem, dlaczego (to zajmuje miejsce i tylko jest więcej sprzątania). W końcu zostało pisanie i to też jak gdybym sobie nagle o tym przypomniał… Po prostu już w pewnym okresie sądziłem, że z tym koniec. Aż tu nagle przyszedł (niesłusznie) wysoki rachunek za telefon[1]. I zacząłem pisać odwołania, reklamacje. Nieświadomie wprawiałem się. Tak można powiedzieć. Później oszukali mnie w Towarzystwie Ubezpieczeniowym. Powstały opowiadania, których nigdzie nie zamieściłem. Ale dostrzegłem w sobie nową pasję. O tym, co było w dzieciństwie zapomniałem. Miała miejsce przerwa. W końcu zacząłem pisać inne opowieści. Pusta kartka kusi. Spostrzegłem to jeszcze, kiedy rysowałem. A to samo dotyczy pisania. Z ową pustą kartką i płynącą z jej strony zachętą, to zapewne najbardziej adekwatna odpowiedź na postawione pytanie.


3. Czego mogą się spodziewać czytelnicy po Pańskich powieściach - co chciałby Pan dzięki nim Czytelnikowi przekazać?


Ja nigdy w ten sposób nie spoglądałem na zagadnienie. Po prostu pisałem. Wszystko inne wydaje się być czymś wtórnym. Sądzę (mogę się mylić), że to samo dotyczy wielu z tych, którzy sadzą, że jest inaczej. Zresztą treść odpowiadającą na istotę zapytania należałoby osobno przypisać do każdego z utworów. Są takie, jak np. Religia Dłoni, gdzie w ramach jednej książki występują dwa opowiadania (dość długie) i są one pozornie niepowiązane. Wszakże po przeczytaniu obu występujący między nimi związek wydaje się być czymś oczywistym i właśnie on (ów związek) jest jednym z przesłań. Poza tym każdy znajdzie dla siebie inny przekaz. Zatem bezsensownym wydaje mi się coś takiego narzucać. No, a gdzie indziej tychże przesłań może być bez liku. Po prostu, kiedy coś wydaje się być godnym opowiedzenia, to opowiadam. I prawdą jest coś, co gdzieś wyczytałem, że autor pisze z myślą o jednej konkretnej osobie (zatem należałoby wszystko oglądać także przez pryzmat osobowości tego, dla kogo się pisze), Tak właśnie dzieje się ze mną. Dopiero podczas wprowadzania poprawek [które w moim przypadku stanowią niebagatelną część pracy nad utworem i zajmują znacznie więcej czasu niż samo skonstruowanie utworu i potrafi całkowicie zmienić sens utworu – to jeszcze jeden przykład niestosowności (w odniesieniu do mnie) poszukiwania istoty przesłania] powstaje coś bardziej uniwersalnego.


4. Jak wygląda Pana zwykły dzień? Czym się Pan interesuje?


- Wstaję rano bez budzika. Po prostu dłużej niż cztery do pięciu godzin w porze letniej i pięciu do sześciu w zimie spać nie jestem w stanie. A wtedy budzik nie jest potrzebny. To już takie starcze przegięcia. Tylko, że towarzyszą mi od zawsze, od dzieciństwa. Dawniej sypiałem nieco dłużej. Ale także krótko. W każdym razie za krótko aby mnie nazwać czującą istotą. Następnie po dokonaniu porannych czynności, które są przynależne każdemu, w tym (niezależnie od tego na ile się owa przynależność wydaje prawdopodobna) i mnie, siadam na poduszce z gryki i usiłuję obserwować oddech. To – pomijając wszystko inne – reguluje sen. Zapewne inaczej byłoby jeszcze gorzej. A może i nic wcale. Potem (kiedy akurat piszę) zasiadam do pisania.[2] Lepiej się siedzi, kiedy się nie pisze (bo siedząc chce się myśleć o tym, co zamierza się napisać), ale gorzej się pisze, kiedy się nie siedzi (widać umysł oczyszczony z myślenia dobrze wpływa nie tylko na sen). A wszystkiego już próbowałem. Potem spożywam śniadanie, obsługuję domowe zwierzęta, sprzątam, czytam, znowu piszę. Popołudnie poświęcam na załatwianie różnych spraw. To, co wykonuję po sprzątaniu może być wymienne. Wieczorem film albo sztuka albo czytanie. Bywa wizyta u znajomych. Pisze się i obserwuje oddech wieczorem nie najlepiej i przeważnie tego nie robię. Chyba, że czuje się z jakichś względów zmuszony. Przed północą usiłuję zasnąć. I robię to zawsze o tej samej porze, izby usiłowania owe uczynić w miarę możliwości skutecznymi. Opisałem dzień najbardziej typowy, kiedy znajduję się (przepraszam – znajdywam) w miejscu zamieszkania i w ogóle nie towarzyszą wszystkiemu wydarzenia nietypowe (co jest częste), a do których swój harmonogram dopasowuję.

- Ciekawe – prawda[3]?

Interesuję się historią. Wszakże nie ma to żadnych odniesień, do tego, o czym piszę. No, chyba, że czasy stanu wojennego uznamy za historyczne. Ale chyba jeszcze nie. Wspólne odniesienie być może znajduje się w głębi mnie. Coś w środku rośnie w trakcie pisania (jest to przyjemne), a potem maleje. Coś też rośnie, kiedy poznaję dawniejsze sprawy (i to jest atrakcyjne dla zmysłów i rośnie podobnie) i też w końcu niknie. Ale to tylko przyjemność. Mało z niej wynika.


5. Jaki charakter mają Pana powieści.


Wszystko wskazuje na to, że ja na ostatnie pytanie nie znajdę właściwej odpowiedzi. W każdym razie zadowalającej. Nigdy niczego nie zakładałem. Może kiedyś zacznę pisać kryminały, może romanse, a może bajki dla dzieci. A najlepiej w ogóle odpuścić. Jak dotychczas, to zdaje się że wszystko, co do tej pory robiłem miało całkowicie nie klasyfikowalny charakter. Ale ja mogę się mylić. Nie jestem znawcą przedmiotu a tylko zwykłym pisarczykiem i to (jak widać na załączonej ilustracji) złym

 

Dziękujemy za wyczerpujące odpowiedzi, które bardziej pomogły nam Pana poznać, zrozumieć to co w swoich książkach pragnie przekazać Pan czytelnikowi. Dziękujemy za poświęcenie nam czasu i życzymy Panu pomysłów, natchnienia i spokoju w tworzeniu a także przychylności recenzentów, a zwłaszcza czytelników. Serdecznie pozdrawiamy i czekamy na kolejne Pana powieści.

 

Rozmawiała Agnieszka Marzol



[1] Zamiast opiewać na kilkaset, to on opiewał na kilkadziesiąt tysięcy.

[2] Trudno bez tego wytrzymać. W ogóle jestem jakiś popaprany. Mam ochotę w kółko robić to, co robię a tu trzeba zmieniać – i jeść i pić…

[3] Opisałem powyżej sytuację, kiedy nie idę do pracy. Wtedy wszystko przebiegłoby odmiennie.

Od 2 do 10000 znaków

Znajdź nas na Facebooku

Partnerzy

Subiektywnie o książkach
Dwumiesięcznik SOFA
Wydawnictwo Psychoskok
Wydawnictwo MG
Kuźnia Literacka
Zażyj Kultury
Fundacja  Polonia Union
Kulturalne rozmowy - Sylwia Cegieła
Sklep internetowy TylkoRelaks.pl
CoCzytamy.pl