Wszyscy jesteśmy potrzebni - recenzja
Ćwierkam, tfu, mówię, co mi ślina na język przyniesie. Choć co może przynieść? Co najmniej posmak czekoladki, bo tak właśnie smakuje książka autorstwa Małgosi Urszuli Laski, „Wszyscy jesteśmy potrzebni”. Smakuje wybornie. I nie jest to ani kot w worku, ani wróbel w marnej garści złapany dla frajdy samego łapania. Ta książka to perełka tak mała, jak igła w stogu siana. To niebywała przygoda zwierząt leśnych, a raczej ich mieszanki, którzy budzą się z zimowego snu i co widzą? Oto ich dom przestał być domem. Wokoło wszystko wycięte przez ludzi, pustka i zniszczenie. To gdzie w takim razie jest ich dom? Kto go zabrał? A może przeniósł, tylko gdzie? Pewnie tam, gdzie pieprz rośnie – tylko, gdzie to jest? Gdzie go szukać? W jakim kierunku iść? Wniosek - najlepiej chyba przejść przez tory kolejowe, potem ulicę, a potem pytać i rozglądać się. Przecież trzeba założyć nowy dom, coś jeść, znieść jajka... A tu nie ma warunków. Oj, oj – jeż, borsuk, wróbel, żaba, puchacz i sroka – i pewnie i inni by się załapali, ale tych właśnie o jednym czasie obudziła wiosna, dlatego też taką bandą postanowili wyruszyć. Razem, bok przy boku, albo futerko przy piórku. Jednak ta ich droga okazuje się być naszpikowana niebezpieczeństwami, a jest ich tyle, co igieł na jeżu. I nie jestem sroka kłamczucha, oj nie, choć klejnociki i błyskotki bardzo mi się podobają, to jednak ani nie kłamię, ani nie kradnę. Wypraszam to sobie, ale – nadmienię – mądry ze mnie ptak.
Tory, szeroka ulica i kilka pasów do przejścia i strach nie tyle o własne, ile życie przyjaciół.
Jeden
za wszystkich, wszyscy za jednego. Nie ma co myśleć, ani gapić
się, jak wół na malowane wrota. Na psa urok, gdy beznadzieja
otępia i hamuje. Trzeba przełamać strach i do przodu. Do nowego
domu – koniecznie.
Jedne
czuły wiatr w piórkach, inne na futerku, dlatego nie oglądając
się na nikogo szybko parły przed siebie. Każdy swoim tempem, ale
razem, wszyscy.
Koń
by się uśmiał – pomyślisz. Wyobraź sobie takie grono
spacerujące przez twoje ruchliwe miasto. Jedno lata, drugie skacze,
trzecie tupta z jabłkiem na grzbiecie, albo macha rudą kitką, jak
strojna dama wachlarzem. Można popłakać się, jak bóbr – tfu,
poryczeć ze śmiechu. Można, czy to nie zakrawa naprawdę? Tak może
być i jest – stąd przypadki pojawiania się dzikich zwierząt w
miastach. Szukają pożywienia, ciepła, miejsca do spania i
przetrwania.
W
powieści do lasu wkroczył człowiek, a wraz z nim maszyny i ciężki
sprzęt. Wycinka lasu zmusiła zwierzęta do szukania innych domów.
Wylesianie nie służy przecież stawianiu karmików – to wiedzą
nawet zwierzęta. Będzie budowana albo autostrada, albo bloki
rozrastających się ciągle miast, albo inna budowla cywilizacyjna.
Można płakać, jak bóbr, bo co nieuchronne i tak nadejdzie.
Człowiek, plany, technologie i egoizm. Tak! Wszystko to sprawia, że
zwierzęta giną – i te małe i te duże. I ślimaczek i robaczek i
pędraczek... Sowa i żabka...
„Wszyscy
jesteśmy potrzebni” Małgorzaty Urszuli Laski to bajka o dwóch
motywach. Są tu bezdomne zwierzęta, które wyruszają na
poszukiwanie nowego lokum dobrego do zamieszkania i założenia
rodziny. Wokoło wiosna, roztopy, pojawiają się zasadzki i trudne
życie. Lecz jest i delikatnie nakreślone tło. Człowiek
współczesny i to nie głupi, jak gęś. To mądry, wykształcony
inżynier swego fachu. Znawca potrzeb, cywilizacji, urbanistyki i
potrzeb. W oczach zwierząt to szkodnik i wróg, jednak nie rywal do
walki. Ale przecież „Wszyscy jesteśmy potrzebni”,
nieprawdaż? Tak jest ten świat zbudowany i tak też napisana jest
ta książka.
To
powieść dla małych i dużych zwierzątek – tfu, ludzi. Dla
chorych i zdrowych. Dla siedzących i latających (nie dosłownie).
Dla szczerbatych i dziobatych. Dla każdego, przez cztery pory roku o
każdej porze dnia i nocy. Czytasz z przyjemnością, co jest lepsze
niż lek za złe samopoczucie, czy problemy z bólem ciała.
Małgosia Urszula Laska zaprasza nas w podróż naszpikowaną emocjami, wesołymi rozmowami i … zgodą. To przezabawna książka, która rozbawi każdego. Jedyne co nastręcza trudność, drogi czytelniku, to latanie, skakanie, pływanie, czy tuptanie na malutkich łapkach. Wszystko naraz. I jak tu dać radę? Jak ze swoją marną kondycją mieć dobre tempo i nie zostać w tyle? I w ogóle wstyd być wolniejszym od jeża...
Bardzo mądra, ciekawa i pasjonująca książka. Zmusza do rozmów, do zadumy i do wewnętrznego zamyślenia. A co najważniejsze, można ją pokolorować.