Wit Szostak o nominacji do Paszportu Polityki

Obrazek artykułu
Wit Szostak: nominacja do Paszportu Polityki jest dowodem, że zostałem dostrzeżony jako pisarz

Dla mnie nominacja do Paszportu Polityki jest dowodem, że zostałem dostrzeżony jako pisarz. Miałem przez całe lata wrażenie, być może niesłuszne, że jestem ciągle postrzegany przez pryzmat bycia pisarzem fantastyki – mówi Wit Szostak, nominowany do Paszportu Polityki w kategorii literatura.

- To jest tak, jak Jacek Dukaj napisał w jednej ze swoich książek. Że z pisarzem fantastyki jest trochę jak z aktorem porno. Niby też pisarz, ale nieco gorszego sortu. Miałem poczucie stygmatu.

Wit Szostak o nominacji do Paszportu Polityki

Gdybym miał zastanawiać się, która z tych dwóch książek jest dla mnie ważniejsza, to niewątpliwie są to Oberki. Wtedy poczułem, że narodziłem się jako pisarz. Oczywiście to nie znaczy, że wcześniej nie czułem się pisarzem, czy nie pisałem, ale przy Oberkach oderwałem się zupełnie od konwencji fantastycznej. Przede wszystkim od pewnych struktur fabularnych i struktur literackich, które są właściwe dla powieści fantastycznej. To jest na ogół powieść przygodowa, awanturnicza, mająca bardzo zwartą fabułę. Tutaj poczułem, że wszelka pomoc, która płynie do mnie z konwencji, tutaj mi nie pomoże. Że muszę wymyślić sam tę opowieść nie tylko w warstwie konstrukcji świata czy bohaterów, ale również w warstwie pewnego sposobu opowiadania. W tym sensie jest to dla mnie powieść przełomowa i mam wrażenie, że w niej narodziły się pewne cechy, któe teraz postrzegam jako ważne dla mnie jako pisarza.

Sto dni bez słońca jest powieścią, którą napisałem na lekkim oddechu. Oberki wyrażają moje głębokie doświadczenie spotkania z kulturą ludową. Sto dni bez słońca to jest jakiś rodzaj odprysku, pewnej refleksji nad Don Kichotem. Od pomysły do napisania tej książki minęły jakieś dwa tygodnie. Sama książka też powstała dość szybko. Świetnie się przy tym pisaniu bawiłem, z radością wbijałem szpile Srebroniowi, natomiast ta książka nie przemieniła mnie samego.

Dla mnie nominacja do Paszportu Polityki jest dowodem, że zostałem dostrzeżony jako pisarz. Miałem przez całe lata wrażenie, być może niesłuszne, że jest ciągle postrzegany przez pryzmat bycia pisarzem fantastyki. To jest trochę tak jak Jacek Dukaj napisał w jednej ze swoich książek. Że z pisarzem fantastyki jest trochę tak, jak z aktorem porno. Niby też pisarz, ale nieco gorszego sortu. Miałem poczucie stygmatu.

Dla mnie rozbrat z fantastyką ma podłoże literackie. Każda konwencja to jest jakiś gorset. Ten gorset usztywnia i pomaga – zakładamy gorsety po to, żeby wyglądać szczuplej, lepiej i prosto się trzymać. Natomiast gorset również rozleniwia dlatego, że dostarcza pewnych gotowych rozwiązań, szablonów i wyskoczenie poza ten gorset jest niezwykle trudne.

Nie potrafię powiedzieć, czym zaskoczę czytelników, bo wtedy nie byłoby zaskoczenia. Przede wszystkim każda kolejna książka bywa dla mnie zaskoczeniem, kiedy ją piszę. Często bywa niespodziewana. Sto dni bez słońca jest książką, której się nie spodziewałem. Dumanowski jest książką, której się nie spodziewałem. Tak nie spodziewam się następnej mojej książki. Wydaje mi się, że do każdej książki staram się od jakiegoś czasu poszukiwać nowego języka i nowego sposobu opowiadania. One są bardzo różne. Inny jest język polifoniczności w Fudze, inna jest zwarta opowieść Lesława Srebronia w Stu dniach bez słońca, jeszcze inna baśń w Oberkach. Wydaje mi się, że to czym mogę czytelnika zaskakiwać, to nie jest spektrum zagadnień czy problemów, bo mam swoje obsesje i ciągle próbuję je ugryźć. Skoro się już dopracowałem głównych problemów, to nie będę ich zmieniał, bo są dla mnie ważne. Szukam cały czas nowych sposobów opowiadania. Jeżeli dla czytelników jest ważne nie tylko to, co jest mówione, ale też w jaki sposób, to tu mogą się spodziewać jakichś zaskoczeń.

Więcej w materiałach wideo zamieszczonych na portalu youtube oraz plikach audio:

Wit Szostak o nominacji do Paszportu Polityki:

wideo: https://www.youtube.com/watch?v=PiKeF33Ap-Y

audio: https://drive.google.com/file/d/0B6-m0GsOSAzfTzRBMW9LVW10U0k/view?usp=sharing

Wit Szostak o książce "Sto dni bez słońca":

wideo: https://www.youtube.com/watch?v=g_36m2GZqvc

audio: https://drive.google.com/file/d/0B6-m0GsOSAzfd081ZjRZdTNBVVU/view?usp=sharing

Wit Szostak o książce Sto dni bez słońca

Sto dni bez słońca to dla mnie opowieść o człowieku, który ma zaburzone postrzeganie świata i jego wizja rzeczywistości jest zupełnie odklejona od tego, co nazywamy potocznie zdrowym rozsądkiem. Drugorzędne jest dla mnie to, że akcja dzieje się na wymyślonym archipelagu, w środowisku akademickim. Równie dobrze mogłaby się dziać w środowisku taksówkarzy czy listonoszy. Istotne jest to, że to jest człowiek z jednej strony bardzo inteligentny, a z drugiej strony życiowo głupi. Jest przekonany o swojej wielkiej wartości i niskiej wartości innych dookoła, zmieniający zdanie w zależności od tego, jak zmieniają się jego nastroje. To prowadzi to rozmaitych – czasami śmiesznych, czasami smutnych sytuacji, kiedy jego wizja świata nakłada się na rzeczywistość. On próbuje nie tylko interpretować rzeczywistość, ale też działać w tej rzeczywistości. Dla mnie jest typem Don Kichota, który rzuca się na wiatraki, przekonany że walczy z olbrzymami.

Na poważnie przeczytałem Don Kichota kilka lat temu i zobaczyłem wielkość tej powieści. To nie tylko szacowna ramota z muzeum literatury europejskiej, ale również rzecz, któa jest nadal aktualna. To jest powieść metatekstowa, intertekstualna, sięgająca do rozmaitych narracji. Pokazuje też coś, co jest istotne dla człowieka nowoczesnego – pewną próbę budowania własnych światów. Każdy z nas buduje własne światy i próbuje je narzucać innym. Nie mam na myśli tylko rozmaitych grup rekonstrukcyjnych, przebierających się za żołnierzy z pierwszej wojny światowej czy powstańców styczniowych. Wszyscy zamykamy się w naszych własnych matrixach. W nich nam się dobrze żyje i próbujemy interpretować świat z tej perspektywy. Wydaje mi się, że Don Kichot jest protoplastą nas wszystkich.

U Cervantesa mamy do czynienia z podwójnym procesem: Don Kichot narzuca swoją wizję świata, a świat chętnie wchodzi w tę grę Don Kichota. Kiedy przybywa do gospody i nazywa karczmarza "panem zamku", to karczmarz początkowo jest obruszony i zdziwiony, ale po pewnym czasie wchodzi w rolę mówi "Tak jestem panem tego zamku, mogę cię pasować na rycerza". Wszyscy bohaterowie w końcu ulegają tej iluzji i choćby po to, aby szydzić i drwić z Don Kichota, grają z nim w tę jego grę. Podobnie jest z Lesławem Srebroniem i jego światem. Otaczający go ludzie też wchodzą w pewną grę i "grają Srebroniem". On narzuca im pewną grę, oni podejmują to i bawią się jego kosztem.

Sto dni bez słońca często jest odbierana jako satyra akademicka z pewnym podtekstem, że ja jako auto chciałem wbić szpilę w balon środowiska akademickiego, ponieważ sam pracuję na uczelni. To nie było moją główną intencją. Nie planowałem żadnej książki zaangażowanej społecznie, która ma wydobywać z ciemności jakieś niecne praktyki akademickie. Środowisko akademickie jak każde jest pełne różnych śmiesznych ludzi – pełne wielkości, ale pełne również małości. Na Finneganach zebrała się raczej małość nauki, ale to nie oznacza że mam takie przekonanie o humanistyce czy nauce europejskiej.

Wydaje mi się, że lektura Stu dni bez słońca pozwala zaspokoić czytelnikowi pewne skrywane namiętności i skrywane pragnienia. Chętnie patrzymy na cierpienie innych, chociaż jest to postawa dwuznaczna moralnie. Tu śledzimy postać literacką, więc możemy bez żadnych konsekwencji przyglądać się jest obiektem szyderstw, drwin i rozmaitych intryg, które sprawiają że jego wizja rzeczywistości ulega rozpadowi, a on sam tego nie zauważa. To przyglądanie się bywa oczywiście bolesne, ale ta książka nie jest tylko książką wesołą. Czytelnicy zauważają, że jest książką dość smutną, Kiedy sobie uświadomimy, że ten człowiek naprawdę cierpi. Albo kiedy uświadomimy sobie, że to my jesteśmy takimi Sreborniami, to możemy dostrzec drugie dno.


Wit Szostak o książce "Oberki do końca świata":

wideo: https://www.youtube.com/watch?v=13t-rjBoQFM

audio: https://drive.google.com/file/d/0B6-m0GsOSAzfRUt5dnFXNU1vUnM/view?usp=sharing


Wit Szostak o książce Oberki do końca świata

Oberki do końca świata są książką o ostatnim pokoleniu wiejskich muzykantów, o odchodzeniu takiej formacji kulturowej. Akcja książki zlokalizowana jest na Nizinie Radomskiej, w kręgu kilku, kilkunastu wiosek. Mamy tam do czynienia ze wspaniałą, bardzo żywotną tradycją improwizowanych, wielogodzinnych oberków, które stanowią polski odpowiednik jazzu. To muzyka transowa, która oszałamia i zmienia nasze spojrzenie na muzykę. Kiedy pisałem tę książkę wydawało mi się, że jest to opowieść etnograficzna o tamtym świecie – opowiedzenia o nim, żeby nie zginął. Kiedy na nią spojrzałem później, zobaczyłem że jest to przede wszystkim opowieść o ludziach – o ich samotności, o ich relacjach, które mają wymiar uniwersalny, ale równocześnie są osadzone w pewnym sposobie rozumienia i przeżywania świata.

Najpierw zacząłem jeździć na wieś ze skrzypcami – z przyjaciółmi, którzy zafascynowani oberkami chcieli się uczyć tej muzyki. Pojechaliśmy do ostatnich wiejskich muzykantów, żeby uczyć się od nich grać. Dopiero potem, po kilku latach, narodził się pomysł, że to doświadczenie trzeba opisać. Dla mnie kontakt z wsią był czymś zupełnie nowym, czymś wyjątkowym. Jestem człowiekiem wychowanym w mieście, wieś jest dla mnie miejscem do spędzania wakacji. Nie mam tam żadnych korzeni rodzinnych. Kontakt z surową wsią był dla mnie bardzo ważny.

Baliśmy się, czy muzykanci będą dla nas życzliwi – czy wejście zupełnie z zewnątrz w ich świat nie będzie żadnym problemem. Okazało się, że tam gdzie trafiliśmy przyjęto nas z otwartymi rękami. Weszliśmy, stanęliśmy na progu i powiedzieliśmy: chcemy się uczyć oberków. Muzykant Jan Gaca przywitał nas, powiedział "chodźcie, chodźcie", wziął skrzypce i zaczął grać.

Ludzie, do których jeździliśmy byli ludźmi bardzo biednymi. Żyli w nieogrzewanych chałupkach, z jednej skromnej renty i na każdym kroku było widać, że ich życie jest życiem biednym. Równocześnie byli bardzo szczęśliwi i ta bieda im nie przeszkadzała. Oczywiście, że chcieli mieć więcej pieniędzy. Czasami narzekali, że nie mają na leki. Ale nie widać było w tym wielkiego dramatu polegającego na tym, że przez to tracą sens życia czy czują się mniej wartościowi.

Ta prostota życia wyraża się również w postaci prostego jedzenia i niewielu rzeczy, którymi się otaczają, jest godna pozazdroszczenia. My jesteśmy tak związani z rzeczami, z gadżetami, z elektroniką, że bez tego sobie nie wyobrażamy życia. Nie mamy wifi przez godzinę i już okazuje się, że jest wielki problem. Tamci ludzie nie mieli w ogóle komputerów. Czasami przyjrzenie się w lustrze, które pokazuje zupełnie inną perspektywę, jest pouczające i pozwala przewartościować swoje życie.

Gdybym miał kogoś zachęcić do przeczytania Oberków do końca świata, to starałbym się pokazać, że to nie tylko pocztówka świata, który odszedł. Udało mi się pokazać ludzi z ich dramatami, z napięciami, które dla nas nie są codzienne i nie są zwyczajne. Te dramaty mają wymiar uniwersalny i możemy dowiedzieć się czegoś bardzo ciekawego na temat człowieka. Ta książka nie zawiera odpowiedzi, to tylko pokazanie pewnych tropów. Ale mam wrażenie, że można choć na moment zobaczyć z zupełnie innej perspektywy. Moment zobaczenia świata z innej strony jest wart, by po tę książkę sięgnąć.   

Od 2 do 10000 znaków

Znajdź nas na Facebooku

Partnerzy

Subiektywnie o książkach
Dwumiesięcznik SOFA
Wydawnictwo Psychoskok
Wydawnictwo MG
Kuźnia Literacka
Zażyj Kultury
Fundacja  Polonia Union
Kulturalne rozmowy - Sylwia Cegieła
Sklep internetowy TylkoRelaks.pl
CoCzytamy.pl