“Sandy”, inaczej “Frankenstorm”, niebezpieczny huragan recenzja Jadwigi Wojtczak
Bilans strat obliczanych po przejściu huraganu wyniósł 131 istot ludzkich oraz szkody materialne szacowane na ponad 20 miliardów dolarów. Stany Zjednoczone poniosły wtedy największe straty; Sandy bowiem nawiedził również Haiti, Kubę, Dominikanę, Bahamy i Kanadę.
Autor zatytułował swą książkę imieniem tego huraganu. Akcja książki dość luźno wiążą się jednak z samym huraganem. Niecodzienna sytuacja pogodowa posłużyła tu raczej jako tło dla opisu rozgrywających się wydarzeń, wplatając się w ich wątek jedynie dla pokazania rozbrajającej bezradności administracji. Niezależnie od tego, i przy zachowaniu niezmąconego spokoju głównych bohaterów życie toczyło się dalej, widoczne były jedynie skutki wyrządzonych szkód wynikające z zerwania linii elektrycznych i utrudnień w miejscowej komunikacji.
Książkę zaliczyłabym do powieści obyczajowych o wielowątkowej treści. I nie przeszkadza mi, że Autor opisuje różne wydarzenia rozgrywające się niemal w tym samym czasie, że wiele wątków dotyczy różnych osób, że poruszane są tematy i sprawy bardzo różnorodne – wielokulturowe, mieszkaniowe, problemy bezrobocia, życie emigrantów, dyskryminacja rasowa, sprawy męsko-damskie sprowadzone do przemijających, nieskomplikowanych związków szybko zanikających w nawale coraz to innych obowiązków zawodowych, w gonitwie za pieniądzem i pracą: każdą pracą, pracą za wszelką cenę. Jest wreszcie i życie na marginesie społecznym: handel narkotykami i nie tylko nimi. To wszystko przecież znajdujemy w realnym życiu, zwłaszcza obracając się wśród emigrantów jeszcze nieustabilizowanych życiowo, chociaż nie zawsze zdajemy sobie sprawę, co dzieje się obok nas. Realne życie bynajmniej nie jest jednowątkowe.
Książek obyczajowych mamy w Polsce stosunkowo mało, dlatego tak łakomie spoglądam na każde nowe opracowanie z tej dziedziny. Zwłaszcza mało mamy książek opisujących życie Polaków na emigracji, mimo że do tak różnych krajów nasi rodacy obecnie emigrują. Każdy zaś kraj, to inne wpływy środowiskowe, a przecież własne obyczaje też się przywozi ze sobą. Nawiasem, na emigracji żyłam od roku 1987 i dopiero niedawno wróciłam, wiec nie mówię tego wszystkiego bez pokrycia. Opracowania tego rodzaju wydają się nie tylko ciekawe, ale i ważne z punktu widzenia historycznego, czego dowodem stała się przetłumaczona nie tak dawno na język polski książka -“Historii Życia Prywatnego”, Philippe Aries, Georges Duby - przedstawiająca obyczaje i życie prywatne mieszkańców Francji, w różnych środowiskach i okresach historii, począwszy od rewolucji francuskiej az do I wojny światowej, książka oparta na tysiącach drobnych publikacji. Takie cegiełki złożone razem, pięknie opracowane w jedną całość, każda z nich ważna, każda oparta na realiach codziennego życia.
Zakładając, że Autor “Sandy” przedstawił realny obraz współczesnej emigracji wielokulturowej w Stanach Zjednoczonych, co warto byłoby w książce zaznaczyć, możemy obserwować bogatą różnorodność ludzkich osobowości i całą gamę ich problemów życiowych wynikających w zasadzie bardziej z braku stabilizacji życiowej i niepewności jutra, niż ze szkód wyrządzonych przez huragan. Mimo pewnych dłużyzn zwłaszcza we fragmentach narracyjnych, jesteśmy dość umiejętnie prowadzeni przez kolejne rozdziały nie mając pojęcia, jaką niespodzianką zaskoczy nas Autor w następnym odcinku. Narratorem jest główny bohater i tu Czytelnik może poczuć się zagubiony, bowiem język Narratora niewiele różni się od języka dialogów i nawet podczas przekazywania Czytelnikowi własnych myśli utrzymuje się na tym samym poziomie co do stylu, obcojęzycznych naleciałości i równie jak w dialogach bogaty jest (a może nawet bogatszy) w wulgaryzmy (niezależnie, czy opisy dotyczą łososia na stole, czy załatwiania czynności fizjologicznych w ubikacji). Wiadomo, że sposób wypowiadania się oraz słownictwo (nie mówiąc już o akcencie) dość bezbłędnie charakteryzuje przedstawicieli poszczególnych grup etnicznych w Ameryce Północnej i dla człowieka w tej materii osłuchanego, słuchanie właśnie może stanowić nawet łatwiejszą metodę rozpoznawania pochodzenia etnicznego niż rysy twarzy. Gdyby Autor, będąc świadom tych różnic, wykorzystał je w książce, dialogi nabrałyby większego życia i kolorytu. Słuchanie takich dialogów może być czystą przyjemnością dla samych względów językowych.
Warto na koniec wspomnieć o bezbłędnie skopiowanej, mimo że tylko w nielicznych fragmentach przedstawionej, drugoplanowej postaci “babci” głównego bohatera, jedynej osobie posługującej się staranną, nienaganną polszczyzną. Każdorazowe ukazanie się jej na scenie wprowadza krótkie momenty ocieplenia, bezmała uzdrowienia atmosfery i pewnej beztroski, mimo że “babcia” nie jest bynajmniej osobą mówiącą od rzeczy, a wprost przeciwnie: posługuje się twardą logiką z zachowaniem tak zwanych zasad. Tym samym Autor wprowadził do obiegu jeden jeszcze istotny element: niesłabnącej (mimo całego tego życiowego bałaganu i napięć) więzi pokoleniowej i związanych z nią wartości.
Jadwiga Wojtczak - recenzja