Przedpremierowy fragment „Sowiego zwierciadła”, Andrzeja Pilipiuka

Obrazek artykułu
Wiele osób z niecierpliwością wyczekiwało nowego tomu „Oka Jelenia” Andrzeja Pilipiuka. W „Sowie zwierciadło”, zerknąć możemy już teraz aby przeczytać przedpremierowy fragment.

Fani cyklu „Oka jelenia” musieli wykazać się masą cierpliwości, aby poznać dalsze losy bohaterów. Na szczęście czas czteroletniego oczekiwania właśnie się zakończył dzięki czemu możemy zajrzeć w „sowie zwierciadło”.


Przedpremierowy fragment nowego tomu „Oka Jelenia” Andrzeja Pilipiuka, „Sowie zwierciadło”:


Zwłoki spoglądały szklistym wzrokiem w sufit. Pachniało krwią, palącym się drewnem i trochę samogonem. Za ścianą w alkierzyku szalał ogień. Hela upchnęła jakiś kilimek, żeby zasłonić szparę pod drzwiami, ale dym i tak szczypał w oczy. Dziewczyna przechyliła butelkę, zamoczyła chusteczkę w wódce. Przemyła draśnięcie na ciemieniu Staszka. Zapiekło, ale tylko zacisnął zęby. Teraz dotknęła jego skroni. Miała twarde, silne palce.

 

– Kości całe – powiedziała. – Ucho też tylko zadrapane. Ale zszyję. Mam gdzieś jedwab do haftów… Dobrze, że szablę miał świeżo ostrożną, bo stara, zbita i poszczerbiona, zostawia paskudne szarpane rany.

 

Po chwili wróciła do stołu z niciakiem. Polała całą szpulkę alkoholem. Potem umyła wódką dłonie. Nawlekła igłę z niezwykłą wprawą, nawet na nią nie patrząc. Pierwsze ukłucie było najgorsze. Staszek syknął, ale zacisnął zęby.

 

– Nie ma się czym przejmować, jeśli blizny na czerepie zostaną. To powagi tylko dodaje. Jak u niemieckiego uczonego – pokpiwała. – Jeno się szwabskiej mowy wyuczyć trzeba i już można udawać, że się z Heidelbergu wraca…

 

– Nie rozumiem… – spojrzał bezradnie.

 

– U nich taki dziki zwyczaj panuje, że się w korporacjach studenckich pojedynkują do pierwszej krwi… A kto uczelnię opuszcza bez szram na czaszce, ten w oczach uczonej braci jakby część tytułu naukowego i szacunku stracił.

 

Skończyła szyć.

 

– Z tydzień trzeba będzie tak chodzić, potem zdejmiemy szwy – powiedziała. – Ale ucho pewnie paprać się będzie. To złe miejsce, by ranę odnieść…

 

– Dziękuję – wymamrotał przez zaciśnięte z bólu zęby.

 

– Strój ten… – popatrzyła na jego przyodziewek. – Gdzież to się tak ubierają?

 

– Przybyłem z Gotlandii – wyjaśnił.

 

– A gdzież to jest? Zaraz, zaraz, wyspa taka duńska? Czy może szwedzka raczej? Na Bałtyku… – coś jej świtało.

 

– Tak… Dom się pali – zauważył.

 

– Spłonie. Nie da się go uratować – odpowiedziała zupełnie spokojnie. – Ale to grube dębowe bale polepione gliną. Mamy zatem trochę czasu, jak sądzę. Poproszę pana o pomoc, bo trzeba wynieść zwłoki mojego dziadka i służącej. Potem może coś ze sprzętów uratujemy.

 

Kiwnął głową. Przełożyli ciało starca na pasiasty bieżnik. Złapali mocno za rogi. W sieni też było sporo dymu. Przeszli przez ganek.

 

– Do lamusa – poleciła Hela. – Niech pod dachem na razie spocznie.

 

Obrzuciła uważnym spojrzeniem zniszczony zegar, trupy obu zasieczonych Rosjan i furmankę naszykowaną na łupy. Ale nic nie powiedziała. Przeliczyła kozackie konie skubiące beztrosko trawę w kącie obejścia.

 

– Zabiłem wszystkich – powiedział Staszek.

 

Nie odpowiedziała. Położyli zwłoki w komorze pomiędzy różnymi sprzętami i wrócili po drugie ciało. Starzec był lekki, ale służąca swoje ważyła. Zasapali się, i to zdrowo. Hela walczyła z ciężarem, zaciskając usta w gniewną kreskę. Wiedział już wcześniej, że jest silna fizycznie, ale nie miał nigdy okazji przekonać się, jak bardzo…

 

Zawrócili przez podwórze. Ogień obejmował alkierzyk na lewo od wejścia. Dach z grubego gontu jeszcze się nie zajął.

 

– Może to spróbujemy ugasić jakoś? – bąknął.

 

– Tak, gdybyśmy mieli dwudziestu chłopa z toporami i wiadrami – parsknęła. – Wtedy byłaby jeszcze szansa. Zalać wodą, przerąbać palące się bale i na bok końmi odciągnąć. Ale na tym odludziu na sąsiadów żadnych liczyć nie mogę. A moi chłopi. – Skrzywiła się i zamilkła. – Oni nie pomogą – powiedziała wreszcie. – Może Krzysztof jeden, ale on w Lublinie chyba teraz. Ratować trza pamiątki i dobytek!

 

Poszła do saloniku. Staszek pozdejmował szable ze ściany w sieni. Było ich dwanaście, poczuł ten ciężar… Róg myśliwski zawieszony na długim tkanym pasie przerzucił sobie przez ramię. Wyniósł broń przed dom i położył na furmance. Koń, czując dym, parskał niespokojnie i przestępował z kopyta na kopyto. Ruszyć jednak nie mógł, bo drewniane koło zabezpieczono prymitywnym hamulcem, a lejce zamotano na kolumience.

 

– Spokój, spokój – chłopak pogładził zwierzę po chrapach. – Czekaj, czekaj, czekaj…

 

Zawrócił szybko do środka. Wszedł do pomieszczenia, w którym zaskoczył pierwszego rabusia, zanim drugi zaszedł go od tyłu. Oba ciała leżały na podłodze. Poczuł irracjonalny lęk, że któryś może tylko udawać i zaraz skoczy mu do gardła. Pochylił się i przez chwilę oglądał zwłoki. Martwi? Na pewno… Przyklęknął nad trupem pierwszego Rosjanina i szybko przejrzał mu kieszenie. Znalazł niewielki skórzany pugilares i duży zegarek w srebrnej, a może tylko srebrzonej kopercie. Gruby łańcuszek dewizki przyjemnie zaciążył w dłoni. Bez wahania przywłaszczył sobie przedmioty. Przy tym, który wskoczył do izby później, znalazł krzesiwo i kilka srebrnych rubli luzem. Odruchowo zajrzał też do ładownicy przy pasie. Zamiast naboi lub ładunków było w niej kilkanaście pierścionków związanych razem sznurkiem. Patrzył na cienkie złote kółeczka i połyskujące oczka, a potem z wściekłością kopnął trupa.

 

– Masz ścierwo! – syknął.

 

Zważył pierścionki w dłoni. Były cienkie, ale rabuś zebrał ich naprawdę dużo. Staszek nie wiedział, czy to efekt wielu rabunków, czy może łup po jakimś zamordowanym żydowskim złotniku lub lichwiarzu.

Potrzeba nie zna prawa – pomyślał, upychając spiesznie łupy w swojej sakwie.

 

Zajrzał do drugiej ładownicy. Tu znajdowały się tutki z prochem, był też woreczek kul i wycior. Staszek uznał, że to może się przydać. Zabrał też dwa rewolwery.

Rozejrzał się po wnętrzu. W biblioteczce stały książki. Zdjął ze ściany kilim i szybko ułożył na nim stos oprawionych w skórę, okutych woluminów. Taszcząc tobołek, wyszedł przed dom. Rzucił książki na wóz. Koń parskał i nerwowo przestępował z nogi na nogę.

 

Obok wejścia leżeli ci dwaj, których zabił, gdy mocowali się z kradzionym zegarem. Staszek obszukał trupy. Wzbogacił się o jeszcze jeden zegarek, składany kozik i kolejną garść monet. Koń zarżał żałośnie. Bał się dymu… Chłopak zdjął hamulec z koła. Odplątał lejce. Wskoczył na furmankę.

 

– Wio!

 

Koń spojrzał na niego badawczo, nie był pewien, czy ma słuchać obcego, ale ponaglony uderzeniem lejc ruszył.

 

– Hejta! Prrr… – ściągnął w prawo i po chwili zatrzymał furę po drugiej stronie dziedzińca, koło lamusa.

 

Uwiązał lejce do słupa podcieni. Gdzie ta Hela? Wbiegł do dworu. Dym szczypał w oczy. Ruszył do pokoju stołowego. Dziewczyna kaszląc pakowała jakieś ubrania do skórzanej walizy. Drzwi do drugiego alkierzyka też były już zatrzaśnięte, a przez wszystkie szpary ciskał się biały dym. Za ścianą trzeszczało płonące drewno. Na szczęście grube belki stawiały jeszcze opór.

 

– Ciśnienie może w każdej chwili wysadzić drzwi – ostrzegł. – Strych nad nami też już częściowo płonie. – Spojrzał na sufit z niepokojem.

 

Z góry dobiegały niepokojące trzaski.

 

– Muszę to zebrać!

 

Kaszląc wyminął ją i zaczął zdejmować ze ściany portrety wąsatych szlachetków, malowane na cienkiej blasze. Zebrał wszystkie osiem, przebiegł podwórze i położył je na wozie. Wrócił. W salonie nie było już czym oddychać. Hela krztusiła się, miała sinawe usta. Nadal upychała jakieś ubrania o tobołkach, ale w jej ruchach pojawiła się dziwna niezborność. Bez słowa, starając się nie oddychać, zamknął torbę załapał ją w jedną rękę, drugą chwycił dziewczynę za przedramię, pomagając jej wstać. Zatoczyła się jak pijana.

 

Złapał ją w pół i przerzucił przez ramię. Szamotała się chwilę, ale nie puścił. Wybiegł przed dom. W progu omal nie potknął się z o zwłoki. Dziewczyna biła go pięściami po plecach, ale postawił ją na ziemi dopiero koło furmanki.

 

– Udusisz się, panna – warknął.

 

– Ja sobie stanowczo wypraszam podobną poufałość!- Prychnęła jak kotka.

 

– Proszę głęboko oddychać – polecił. – Czad jest bardzo groźny! Więcej ludzi umiera od niego, niż od ognia.

 

W głowie tłukły mu się jakieś resztki informacji z lekcji przysposobienia obronnego. Tlenek węgla łączący się hemoglobiną, niedotlenienie tkanek i mózgu, komory tlenowe, konieczność transfuzji krwi w przypadku… Ale wyglądało, że już jej trochę lepiej.

 

– Torba…

 

– Tu jest. – Wrzucił bagaż na furę.

 

Jak ja to zrobiłem?! – zdumiał się w duchu. – że wyniosłem dziewczynę to jeszcze rozumiem, ale po cholerę ta waliza…

 

Obejrzał się. Dwór płonął jak pochodnia. Płomienie przedarły się przez gont, obejmowały już kawał dachu. Na szczęście grube belki ścian i stropów nadal spowalniały rozprzestrzenianie się ognia.

 

– Tam jest jeszcze bardzo ważna skrzynia… Po lewej na końcu domu w alkierzu, pod oknem – bąknęła. – Nasze papiery…

 

– Proszę tu zostać!

 

Wbiegł do sieni. Oczy momentalnie zaczęły mu łzawić. Oddychało się ciężko. Ogień, pożerający połowę budynku i wykwitający już na dachu, zasysał tlen… Na szczęście pożar jeszcze nie przedarł się do lewej części domu. Schylił się głęboko, nad ziemią powinno być więcej powietrza.

 

Staszek poczuł żal i gorycz. Ten dworek, stary, wrośnięty w ziemię, zbudowany z solidnych belek… Wyglądał jak żywa ilustracja do powieści Sieniewicza czy Jacka Komudy. Z pewnością pamiętał czasy Potopu… A za kilka godzin pozostanie z niego tylko kupa popiołu. Chłopak przedarł się przez gęsty woal dymu. Piekły go oczy, rozkaszlał się. Było gorąco, jakby wbiegł do piekarnika. Miał świadomość, że jest tu po raz ostatni. I, że musi szybko uciekać.

 

Nie pchaj się tu – odpowiadał jakiś głos. – Nie wiesz, z czego jest strop. Deski polepione gliną, albo i nie. Poddasze pali się. Sufit może w każdej chwili runąć!

 

Zacisnął zęby. Wpadł do pomieszczenia, które było chyba sypialnią gospodarza. Skrzynka stała pod oknem. Szarpnął ze złością za kłódkę. Zamknięta. Z trudem podniósł ją i zarzucił na ramię, zatoczył się pod jej ciężarem ale twardo ruszył do drzwi. Te kilka chwil spędzonych we wnętrzu wystarczyło, by ogień odciął mu drogę. Płomienie buchały z drzwi saloniku, przejście przez sień stało się niemożliwe. Temperatura tak wzrosła, że musiał się cofnąć. Zatrzasnął drzwi sypialni, by choć nimi odgrodzić się od ognia i rozejrzał się w panice.

 

Ech idiota ze mnie – skarcił się w myślach.

 

Bez wahania wybił krzesłem okno i wyrzucił skrzynkę do ogródka za domem. Ciepły jesienny wiatr wdarł się do wnętrza. Staszek przez chwilę głęboko oddychał. Poświęcił jeszcze dwie minuty, by z zdjąć ze ściany malowany na deskach bardzo stary obraz jakiegoś świętego. W serwantce stały kieliszki, ładne porcelanowe filiżanki, jakieś figurki i fidrygałki ale nie miał jak tego zebrać. Rozejrzał się po pokoju. Krzyż nad drzwiami? Tego się nie zostawia! Zdjął go i włożył pod koszulę. Zajrzał jeszcze pod łóżko. Kilka par męskich butów… Nieboszczykowi już nie będą potrzebne. Kilim na ścianie nad łóżkiem był mocno przybity małymi gwoździkami. Szafa kryła futro i inną odzież. Zabrać coś ładnego, żupan, kontusz, żeby staruszka było w czym pochować?

 

– Uciekać! – powiedział sobie.

 

I nagle usłyszał dziwny dźwięk, jakby cmoknięcie odkorkowywanej butelki. Sufit nad jego głową zatrzeszczał niepokojąco, a po chwili do uszu Staszka dobiegły trzaski i łomoty, jakby na piętrze galopował słoń.

 

– Tam ktoś jest – pomyślał. – Widocznie jeden z ruskich, którzy chcieli zabić Helę doszedł do siebie… Nie. Przecież żaden nie mógł przeżyć!

(…)

Od 2 do 10000 znaków

Znajdź nas na Facebooku

Partnerzy

Subiektywnie o książkach
Dwumiesięcznik SOFA
Wydawnictwo Psychoskok
Wydawnictwo MG
Kuźnia Literacka
Zażyj Kultury
Fundacja  Polonia Union
Kulturalne rozmowy - Sylwia Cegieła
Sklep internetowy TylkoRelaks.pl
CoCzytamy.pl