„Przecież ich nie zostawię” (recenzja)
Tola Minc, Rozalia Ejchner i Hendusia Himelfarb pracowały w słynnym sanatorium imienia Włodzimierza Medema w Miedzeszynie, gdzie robiły wszystko, by otoczyć przebywające tam dzieci jak najlepszą opieką i stworzyć im świat dający złudzenie normalności. Kiedy gestapowcy przyszli z rozkazem likwidacji placówki, kobiety mogły się uratować, ale nie chciały pozwolić, by jadące do Treblinki dzieci płakały. Razem z podopiecznymi, ale i własnymi dziećmi, wsiadły więc do wagonów, aby w tę ostatnią podróż najmłodsi nie wyruszyli bez opieki.
Była kwietniowa sobota w Lublinie. Idące w parach dzieci ubrana w futro kobieta ustawiła w rzędzie tuż przy wielkim, przygotowanym wcześniej, rowie. Maluchy złapały się za ręce. Kobieta nieustannie do nich mówiła, energicznie poprawiała im czapki i kołnierzyki. Według relacji świadka przypominało to przygotowanie do jakiejś zabawy. Była to jednak egzekucja lubelskiego sierocińca. Opiekunka zginęła rozstrzelana razem ze swoimi podopiecznymi, trzymając ostatniego w szeregu chłopca za rękę.
więcej na stronie: http://www.kulturatka.pl/2018/07/25/przeciez-ich-nie-zostawie-recenzja/