Prawdziwa, autentyczna, bardzo dobra - recenzja książki Życie pozapsychotropowe
Jest jednak zasadnicza różnica w
ludziach, których te doły pochłaniają. Spotyka to zdrowych i
chorych. Zdrowych rzekomo doświadczonych i świadomych życia, ale i
chorych „w głowach” i „duszach”. Każdy w dole spędzi jakiś
czas, zdrowi bardziej odpoczywają od codzienności, chorzy niestety
mają problem z wyjściem. Pazurami wspinają się po stromiźnie,
wspomagają się lekami i gdy są blisko sukcesu, nagle opadają na
dno. W czarną otchłań. W niemoc. W nicość i zagubienie.
Chorzy muszą nauczyć się żyć na mieliznach. Nauczyć się żyć. Jak Karol, świadomy swej dwubiegunowej choroby afektywnej 30-letni mężczyzna. Okres manii bełta się z czasem depresyjnym i biernym. Karol nienawidzi matki i Kaśki, dziewczyny z którą nie-jest, a jest. Całe jego życie tak wygląda. Jest, ale połowiczne. Jest, a jakby nie było. Jest, ale nie takie, jak powinno być.
Często
wybucha agresją, nie kontroluje się. Cierpi na bezsenność.
"Nie mogę zasnąć – to po pierwsze. Jak zasnę, to budzę się w środku nocy – to po drugie. A jak się obudzę – to po trzecie – nachodzą mnie majaki i niewidzialna ręka włącza myśli samobójcze”.
Najlepiej
zabić się i skończyć to piekło. Bo życie boli Karola od środka.
Rani oczy zbytnim blaskiem. To życie niewyspane, na pół-umarłe.
To życie jest wstrętne. Długie noce czekania, dni pełne
nienawiści do siebie i ludzi, dni pełne oczekiwania na sen.
Karol
chodzi na terapię dzienną. W domu nie sprząta, sam się nie kąpie.
Życie, choć w pełni świadome, przecieka mu przez palce, ucieka,
jak i setki możliwości, które niewykorzystane mijają go każdego
dnia. Karol nie może uchwycić swego życia w dłoń, zamknąć ją
i uformować według wzoru na zdrowego człowieka.
Wszystko ucieka. Rozmywa się. Traci kontury, traci sens.
Złość. Żal. Drżenie rąk.
Palpitacja serca. Pot.
Samotność w tłumie. Duszność w pomieszczeniach.
Jak
mam żyć? – pyta Karol Neubauer. Jak grać w grę zwaną „życiem”?
Czy drogę wyznaczają pigułki leżące u stóp? Nieudolne sesje z
psychologami?
Co to jest zdrowie tak w ogóle? Bo jeśli istnieje, to zadzwonię do niego i zaproszę do siebie. Nawet posprzątam w mieszkaniu i wykąpię się przed wizytą. Zadzwonię. Jutro....
Teraz
nie mam sił...
Ta
książka boli. Boli czytelnika, bo wnika w niego. Nieświadomie
stajesz się bohaterem, wrażliwcem, bezradnym i zmęczonym życiem
wrakiem człowieka, który nigdzie nie widzi dla siebie ratunku.
Jesteś kimś, kto ma z sobą problemy, kto się kiedyś ciął, kto
już woli nie żyć, niż żyć. Słowa, jakie autor zamieścił w
tekście, traumy, stany, to wszystko odżywa w czytającym „Życie
pozapsychotropowe”.
Ta
książka zmienia myślenie czytelnika. Tekst lepi się do skóry i
tak zostaje. Przylega. Stajesz się marionetką, bezwolnym
czytelnikiem, który cierpi, współczuje autorowi i sobie samemu
też. Nie możesz odłożyć książki, która jest sprawcą bólu,
bo to magnes. Przyciąga cię do siebie. Zapuszcza w tobie korzenie.
Osadza się gdzieś w podbrzuszu i zostaje.
A na końcu nie ma nic. Cisza kłuje w uszy. Siedzisz z receptą w dłoni i szufladą pełną leków, których masz dość.
Niesamowita.