Poetycka baśń dla dorosłych- fragment powieści „Noc przed festynem” Sašy Stanišicia
„Noc przed festynem” to druga powieść Sašy Stanišicia, która ukazała Nakładem Domu Wydawniczego PWN. Przeniesiemy się do niewielkiego miasteczka w byłym NRD, aby oczekiwać rozpoczęcia festynu.
Na pewno nie będziemy się nadto niecierpliwić ponieważ z lokalnego archiwum wydostaną się dawne opowieści i legendy. Powieść to prawdziwe baśniowa mozaika stylów literackich, która pozwoliła zobrazować jak znika pewna społeczność.
Fragment:
DO DOMU, SZYBKO DO DOMU. Anna wybiera dłuższą drogę przez wieś, jeśli ma nie dać rady, to woli nie dać rady w świetle latarni. Jej kaszel budzi owczarki niemieckie. Przy Domu Regionalnym już nie może dalej. Przykuca. Wokół Anny: sny między betonem natryskowym. Zaciska wargi, oddycha przeciw ustom, nic nie pomaga; brakuje jej powietrza i nie może wydychać.
Serce nocy bije na ulicach. Ulica Marksa biegnie w górę do kościoła oświetlona, a za nim ciemna i stroma spada w chmury. Teraz przez chmury reflektory spływają w dół na świat, w którym Anna walczy o oddech, a w oknach stoją kaktusy. Wiatr mruczy liczbę obrotów silnika, dudni głuchym beatem, przynosi zapach, słodki od winogron.
Anna chroni się w bramie, wyłącza lampę czołową jak przy ucieczce.
Beat: reggae. Muzyka i maszyna rozbrzmiewają między zachmurzonym niebem i filią banku Sparkasse. Pani Rombach nie schowała donic z kwiatami, koty nasikają i jutro będzie musiała użyć odświeżacza powietrza, bo inaczej klienci będą mieli jeszcze gorszy humor.
Liście pierzchają po szorstkim asfalcie, najazd w tempie piechura: furgonetka, niebieski metalik. Karoseria pobrzękuje blaszano przy basach. Światło reflektorów omiata Annę, która zastyga jak ścigana. Kamyczki zgrzytają pod oponami, samochód staje.
Następują rozważania, w środku, jak i na zewnątrz.
Anna nie jest w stanie się podnieść. Krople deszczu migoczą w świetle, spokojny beat nie czyni nocy spokojniejszą. Szyby są przyciemniane, opony oblepione błotem, boki auta opryskane.
Rejestracja: UM. Przynajmniej tyle.
Silnik cichnie, basy dalej dudnią. Wycieraczki miękko postukują. We wnętrzu samochodu o wiele za długo nic się nie dzieje. Dopiero kiedy skończyła się piosenka, otwierają się drzwi. Nowy beat, nowa fala niemieckiego hip-hopu wylewa się na Annę i –
***
– WYSIADAJĄ MĘŻCZYŹNI, a raczej chłopcy, gdyż jeszcze rosną im ręce i nogi, lecz jeżdżą po nocy jako wodzowie armii złożonej z dwóch. Wyższy: piękny jest nieco przesadnie. Włosy niższego ułożone ładnie, spojrzenie ma surowe, wyskubane brwi, cera od kremów dla mężczyzn aż lśni. Na luźnych spodniach płaszcze skórzane, pod spodem coś jaskrawego namalowane, na czerwonym trykocie się pyszni: raz piorun i napis:
FC ENERGIE
Drugi zaś, taki u nich dryl, ma czaszkę, a pod nią wielkie litery:
STYL
A Anna? Blada jak kredowa ściana. Ciekawscy, życzliwi, żuli banda znana? Wszystkim mogą być tej nocy, która ich stworzyła, złożone skrzydła pod płaszczem, kopyto w bucie skryła? Skąd wiedzieć by to miała, wszak słania tu się cała, na osąd nie ma siły, z chorobą chce się mierzyć, nie z tymi osobami, co nagle się zjawiły. Lecz głos jej nie unosi pytania, ledwie ochrypłe popiskiwania z jej ust wychodzą. Przystojniak uśmiecha się błogo, mowa jego jest śpiewną melodią, czystą jak najdłuższy czas.
– Mademoiselle – pyta – wszystko okej? Widzieliśmy z dala, jak się na drodze pani chwiała.
Anna szeptem: – Astma.
– Ach! Ta zemsta słodka cywilizacji!
– Jak dla nas to nadmiar perturbacji – dodaje niski z ponurym wzrokiem.
– Powinniśmy panią zawieźć do szpitala?
– Q! Co ty mówisz! Dystans nie pozwala.
– W potrzebie bliskość okaż, nie omijaj z dala.
Anna przenosi wzrok z jednego na drugiego.
– Powiedzcie, czyżbyście mówili rymami?
Obaj chórem: – Co? Rymy? Czy aż tak źle jest z nami?
– Wy… – Głos Anny się załamuje, ona sama osuwa się na ziemię. Natychmiast obaj śpieszą jej z pomocą, pomagają wstać i wsiąść do samochodu.
– Mademoiselle, zabieramy panią ze sobą.
– Pani nie da rady sama z taką długą drogą.
Anna kiwa głową, nie jest w stanie wydobyć głosu. – Do Gehershofu. Wiecie gdzie?
Obaj wymieniają spojrzenia, które mówią więcej, niż Anna rozumie. Spogląda na drzwi, guzik jest w górze, to dobrze.
– W tej okolicy słabo znamy drogi.
– Przed chwilą nas właśnie GPS wrobił.
– Szkoda – Anna próbuje wziąć oddech. – Tutaj ulicą Thälmanna w dół i na szosę, powiem wam.
Chłopak nazwany Q zawraca samochód.
– Skąd… skąd jesteście? – Anna nie chce, by rozmowa zamarła, choć mówienie przychodzi jej z trudem.
– Stąd i stamtąd, z dołu, z góry. Nie powinno to pani interesować.
– Henry, twoje maniery, nie możesz tak ludzi traktować! – i do Anny – Niech się panienka na gbura nie złości, taka noc sprzyja mrukliwości. Poza tym mowa jego hrabiów wprawia w nerwy, hrabinom miłosnej dodaje werwy. A może odwrotnie? Nieważne, powiem przewrotnie: miejsce pochodzenia trudna sprawa, jego nazwa to tylko słowa, ona wierności nie dochowa.
– Wy… nieważne… – Oczy Anny łzawią, jej oddech rzęzi przez cały czas. Samochód coraz szybciej zbliża się do wyjazdu ze wsi.
(…)