Nie czytaj, jeśli boisz się prawdy... "Z mocy nadziei" - Wojciech Sumliński

Okładka
„Wiem, co czuje człowiek, który utracił nadzieję, który marzy już tylko o tym, by nic nie czuć i umrzeć. Wiem, co czuje samobójca, bo sam byłem samobójcą. 13 maja 2008 roku, punktualnie o godzinie szóstej rano, u drzwi mojego mieszkania na warszawskich Bielanach zadzwonił dzwonek. Stanąłem pod drzwiami i usłyszałem: „ Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, proszę otwierać”.

Początkowo było ich ośmiu. Uzbrojeni, ale bez mundurów i oznakowanych kamizelek. Krótko i rzeczowo poinformowali mnie, że od tego momentu przechodzę pod ich „opiekę” i jestem zatrzymany pod zarzutem ujawnienia Aneksu do Raportu Komisji Weryfikacyjnej WSI spółce Agora, wydawcy Gazety Wyborczej. Poprosili, bym stanął w jednym miejscu i nie utrudniał czynności. Nie utrudniałem czynności. Poprosili, bym nie oddalał się od wskazanego funkcjonariusza, który na najbliższych kilkanaście godzin stał się moim cieniem. Nie oddalałem się. Byli rzeczowi, profesjonalni i na swój sposób uprzejmi. Mimo to zajęło mi jakiś czas, aby dojść do siebie na tyle, żeby móc odpowiadać na pytania. Absurdalność sytuacji mogłaby nawet być śmieszną, gdyby nie była groźną i tragiczną zarazem. Powoli odzyskiwałem równowagę po pierwszym szoku. Jak długo to trwało? Może kilka minut, może kilkanaście? Są sytuacje, w których człowiek zatraca poczucie rzeczywistości. To była jedna z takich sytuacji...

 

Tak rozpoczęła się historia, w której następstwie, po traumatycznych miesiącach zaszczuwania mnie i mojej rodziny przez funkcjonariuszy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego i współpracujące ze służbami specjalnymi agendy, zrozumiałem, że nie mam wyboru, że jeżeli nie zrobię TEGO ja, zrobi to moja żona, którą podobnie jak mnie, doprowadzono do granicy wytrzymałości. W tamtym czasie myślałem już tylko o jednym: że w sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy, lesze będzie ogromne, ale ograniczone w czasie cierpienie niż cierpienie rozłożone na wiele miesięcy, a może i lat. Znajdowałem się w takim stanie, że właściwie było mi obojętne, co ze mną będzie. W takim momencie śmierć wydawała się już tylko wybawieniem – przyjacielem, który miał przyjść, by skrócić cierpienia. Następną rzeczą, jaką sobie uświadomiłem, była niewiarygodna cisza i białe szpitalne ściany... Wiedziałem, że po tym, co przeżyłem, już nigdy nie będę takim samym człowiekiem jak wcześniej. Coś we mnie pękło i bezpowrotnie umarło, zarazem jednak coś narodziło się na nowo. Pierwszą zmianą, jaką u siebie zaobserwowałem, było to, że przestałem się bać. Miałem umrzeć, a nie umarłem, więc co gorszego mogło mnie spotkać?

 

Paradoksalnie to właśnie w szpitalu, w miejscu, do którego trafiłem na kilka miesięcy po największym życiowym upadku, odzyskałem nadzieję. Tam zrozumiałem, że tragedie spotykają wszystkich ludzi, że to zdarza się codziennie. Dla jednego człowieka może to być – jak w moim przypadku – fałszywe oskarżenie, dla innego śmierć dziecka, trwałe kalectwo, zawiedziona miłość czy podłość ludzka. W każdej z takich sytuacji człowiek ma dwa wyjścia: upaść i w tym upadku już pozostać lub wstać i dalej iść. Zrozumiałem, że wszystkie bitwy, jakie toczymy w życiu, czegoś nas uczą. I właśnie wtedy podjąłem decyzję, że bez względu na to, co przyniesie los, ja nie upadnę – będę dalej szedł”.

 

Z Mocy nadziei to autobiograficzna powieść prześladowanego przez służby specjalne znanego dziennikarza śledczego, który odsłaniał sieć mafijnych interesów z udziałem najważniejszych osób w państwie i zapłacił za to wysoką cenę. To historia walki o prawdę i jednocześnie niezwykłej podróży w głąb siebie – historia, która wciąż trwa.


Zapraszam na fanpage’a na Facebook’u poświęconego tej właśnie książce – facebook.com/zmocynadziei


FRAGMENT NR 1:

To było dawno temu. Czasami słyszę jeszcze głosy moich kolegów z dzieciństwa. Lasek na Kole w Warszawie był naszym polem bitewnym. Marzyliśmy o tym, by stać się mężczyznami, odważnymi, dzielnymi, honorowymi i – jak to dzieci – wierzyliśmy, że lepiej umrzeć, niż stracić twarz. Kiedy dorosłem, nie zapomniałem o marzeniach. Obiecałem sobie, że bez względu na to, co przyniesie los, moje dzieci zawsze będą ze mnie dumne. Nie przewidziałem tego, że nadejdzie czas próby, w której wiedzę trzeba będzie opłacić cierpieniem, więzieniem i nieomal – śmiercią.
Moją opowieść zaczynam w szóstym roku od momentu aresztowania, szóstym roku walki z moim własnym krajem. Sześć lat mija od zapoczątkowania pod moim adresem oskarżeń, procesów, wezwań do prokuratur, czarnego PR, anonimowych maili i plotek, kontroli, zapaści finansowej, oszczerczych publikacji i w konsekwencji tego wszystkiego – upadku ducha rodziny. To wszystko stało się częścią mojego życia. Dość, by zniszczyć niejedno ludzkie życie, dość, by upaść i już nie powstać. Rozumie to ten, kto przeszedł podobną drogę – która niszczy lub kształtuje na zawsze.
Każdego z nas, prędzej czy później, dotkną skrzydła tragedii. Czasem jest to śmierć bliskiej osoby, innym razem choroba lub fałszywe oskarżenie. W takiej chwili człowiek ma tylko dwa wyjścia: upaść lub dalej iść…

FRAGMENT NR 2

Dlaczego już w pierwszej chwili pomyślałem, że to było morderstwo? Oczywiście nie miałem na to żadnych dowodów, nic poza przeczuciem i kilkoma pozornie niezwiązanymi ze sobą wydarzeniami. Nic, co można by nazwać rzetelnym dziennikarstwem. Może to tylko moja wyobraźnia, może brak snu albo może objaw wypalenia? A jednak intuicyjnie czułem, że Leszka Tobisza zamordowano z zimną krwią, bez litości. Prawdopodobnie po to, by przeszkodzić mu mówić. Kiedy uświadomiłem to sobie, mimo woli przeszedł mnie dreszcz. Tobisz nie zdawał sobie sprawy, że tak skończy i naturalnie nigdy już nie zda sobie z niczego sprawy. Nie żałowałem go. Jestem człowiekiem, który popełnił wiele błędów, ale nie jestem hipokrytą i, niestety, nie nauczyłem się kochać nieprzyjaciół, jak Bóg tego pragnie. Jeśli komuś szczerze w życiu źle życzyłem, to był to właśnie pułkownik Leszek Tobisz. Nienawidziłem tego, co zrobił mojej rodzinie i wielu innym ludziom. Obrócił w ruinę los niejednego człowieka. Nie udaję, że wiem, jak się zostaje kimś takim, jak Tobisz. Nie zamierzam też udawać, że wiem, co kieruje postępowaniem tego typu ludzi, co ich napędza i motywuje do działania, co powoduje, że świadomie i z premedytacją niszczą ludzkie życie, a Bóg jeden wie, ile osób przez niego cierpiało. Był zaangażowany w szantaż na arcybiskupie Paetzu, w sprawę ojca Hejmo oraz nieudaną próbę zdyskredytowania biskupa Michalika, odnośnie którego próbował zdobyć informacje potwierdzające jego rzekomą współpracę z SB. Takimi działaniami pułkownik Leszek Tobisz parał się od lat, niszcząc życie wielu ludzi, zajmując się inwigilacją kościelnych hierarchów i posługując przy tym metodami szantażu i podstępu. A przecież to był tylko fragment jego „twórczej” działalności, która obejmowała szpiegowanie, intrygi, kombinacje operacyjne i pomawianie ludzi o czyny, których nigdy nie popełnili. Z tego zresztą między innymi powodu Tobisz był ścigany przez warszawską prokuraturę garnizonową. Mogliby coś na ten temat powiedzieć kapitan Piotr Jasiak i major Sławomir Krawczyk, dwaj oficerowie kontrwywiadu wojskowego, którym Tobisz zniszczył życie. W 2006 roku pomówił tych dwóch nieszczęśników zajmujących się tak zwanym odcinkiem rosyjskim o popełnienie bardzo poważnego przestępstwa i podejrzane kontakty z rosyjskimi spec służbami. Informacja spowodowała w ich życiu spustoszenie, pomówienia Tobisza odczuli boleśnie. W efekcie jeden z oficerów znalazł się w szpitalu w Aninie na operacji serca, drugiemu omal nie rozpadła się rodzina. Zbadanie zarzutów autorstwa pułkownika przez Wojskową Prokuraturę Garnizonową trwało rok i wykazało ich całkowitą bezpodstawność. Doprowadziło to do wszczęcia sprawy, w której obaj pomówieni oficerowie uzyskali status pokrzywdzonych. Teraz to Tobisz był ścigany, a śledztwo Wojskowej Prokuratury Garnizonowej prowadzone przez prokuratora Zbigniewa Badelskiego, skierowane przeciwko Tobiszowi, szybko zbliżało się do końca. Co więcej, przyglądając się Tobiszowi prokuratura wpadła na ślad sprawy o kryptonimie „Siwy”, prowadzonej w latach 1996-1999, gdy Tobisz był ekspertem ataszatu wojskowego w Moskwie. To z tamtych czasów datowała się jego bliska znajomość z Turowskim, fałszywym jezuitą, który później zajmował się inwigilacją polskich księży w Watykanie, i z innymi ludźmi tego pokroju. Po zagłębieniu w sprawę okazało się, że to Tobisz, a nie Krawczyk czy Jasiak, miał podejrzane kontakty z rosyjskim wywiadem. Śledztwo zmierzało w kierunku postawienia pułkownikowi bardzo poważnych zarzutów, absolutnie z najwyższej półki. Jako wytrawny spec od kombinacji operacyjnych i rozmaitych intryg, a także przestępca – bo za takie właśnie intrygi Tobisz miał już jeden wyrok więzienia w zawieszeniu – rozumiał dobrze, że tym razem pójdzie do więzienia i to na wiele lat. Rozumiał, że tym razem musi przeprowadzić „operację”, w której stawką będzie jego własne życie. I do tej operacji przygotował się niezwykle starannie…


Od 2 do 10000 znaków

Znajdź nas na Facebooku

Partnerzy

Subiektywnie o książkach
Dwumiesięcznik SOFA
Wydawnictwo Psychoskok
Wydawnictwo MG
Kuźnia Literacka
Zażyj Kultury
Fundacja  Polonia Union
Kulturalne rozmowy - Sylwia Cegieła
Sklep internetowy TylkoRelaks.pl
CoCzytamy.pl