Miód w deszczu - recenzja
Jest
przełom 50/60-lecia, do opuszczonych domostw i siedzib napływają
nowi lokatorzy. Tworzy się kalejdoskop narodowości, mentalności i
kultur. Ludzi dzieli miedza, ulica, czasem tylko ściana mieszkania.
Jednak coś, co powinno być atrakcyjne, nie zawsze takie jest. O
wielu sprawach się mówi, pomaga się drugiemu w ramach własnych
sił i reakcji własnego sumienia.
Jednak... Jednak...
Wygodniej i bezpieczniej jest … czasem milczeć. Nie widzieć. Nie słyszeć.
Dom, cztery ściany i Leon z Antosią i dziećmi. I alkohol – codziennie. Bez umiaru.
I bicie – zawsze.
I krzyki – zawsze.
I
wyzwiska – zawsze.
I
dzieci patrzące na ojca katującego ich matkę. Dzieci patrzące na
pijanego tyrana, mocarza we własnym królestwie pływającego po
alkoholu. Dzieci patrzące na ojca, który upokarza, nie kontroluje
ani chlapiących z ust słów, ani swoich czynów. Ojca, który bije
do krwi, do utraty przytomności, do utraty sił. Król zaprasza
śmierć do drzwi własnego domu, bo odurzenie pustoszy mu umysł.
On, jako ręka sprawcza, porządkuje, szykuje „towar” do grobu.
„Bierz
sobie kostucho” –
drwi – „bierz
ten ludzki gnój”.
Jego ofiary ledwo uchodziły z życiem... Nie jeden raz. Lecz
któregoś dnia Julek się postawił, i co? Został
wypędzony.
„Miód
w deszczu”
to powieść będąca punktem styczności wielu gatunków
literackich. To także konglomerat wątków i tragedii. To powieść
o nadziei na lepszą przyszłość, o miłości zarówno do ludzi,
jak i zwierząt. To książka o ambicjach młodych ludzi, o
marzeniach, ale i o nienawiści i niesprawiedliwości.
Cztery
domy obok siebie, a każdy z nich w czterech ścianach skrywa swoje
tajemnice. My przekraczamy próg tylko jednej rodziny, tylko jedną
poznajemy. Wchodzimy w domowy syf i patologię, bo jak inaczej nazwać
znęcanie się ojca nad rodziną, której ABSOLUTNIE nie powinien
mieć? Jak inaczej nazwać bicie, wyzwiska i furię, która osiąga
najwyższy stopień brutalności? Czyż gnojem nie jest strach
wywołany przez alkohol? Czy patologią nie jest krew na twarzy
własnej żony, przyjazd karetki, czy dzieci, którym zabrano
dzieciństwo? Tu rządzi wódka, potem On, pan domu, reszta jest
niczym. Tak było, tak jest i takie ma prawa ojciec. Cztery ściany
domu, którego lokatorzy uśmiechają się przez łzy. Sufit skrywa
to, czego ludzie na zewnątrz nie widzą. Małgosia
Urszula Laska w „Miodzie w deszczu” ukazuje
nam życie tylko jednej rodziny. Jednak podczas czytania, gdzieś w
tobie, rodzi się pytanie – a jak jest u innych? Kto w tym zlepku
napływających ludzi żyje wedle katechizmu, a kto zamyka drzwi na
kilka zamków i skrupulatnie zasłania okna chroniąc to, co rozgrywa
się w środku? Kto jest strażnikiem domowego piekła, przemocy i
gwałtu?
Ludzie doświadczyli wojny. Wracają odmienieni. Nie każdy na lepsze. Są wśród nich tacy, co dopiero teraz wyrywają z życia to, co im się należy. Tak jest u Julka, u Antosi... Tak jest w ich domu. Strach, łzy, ból. Trwoga, z którą się żyje – ciągle i ciągle. I pytanie – Boże, dlaczego?
Od
lektury nie sposób się oderwać. Jej fabuła ciągle do ciebie
wraca, przypomina się. Puka do twojego umysłu i kreuje obrazy. Ci
ludzie, ta rodzina... Choć powieściowa staje się jakby twoją
własną. Personalizujesz się z bohaterami i dosłownie żyjesz z
nimi. Czujesz. Emocje buzują, bezsilność łamie w pasie, a
psychika nie potrafi być na tyle silna, by się sprzeciwić
poniżaniu. Autorka połączyła ze sobą i emocje i nastroje i
magnetyzujący temat jednocześnie. Ludzie z brakiem wiary lecz z
ciężkimi bagażami doświadczeń – traum, porażek i strachu. I
nagle mają dom, mają pola, mają trzodę... I mają nowego siebie,
wyimaginowanego.
Pani
Małgosia
stworzyła wspaniałą powieść, która snuje się w tobie, jak
rzeka. I nawet jeśli nie umiesz pływać, to wchodzisz do wody.
Ufasz jej, że nie pozwoli ci utonąć. Dajesz się prowadzić za
literacką rękę.
Wspaniała, mocna, prawdziwa.
To słodycz gorzkiego miodu w deszczu łez.
Lecz
z nadzieją...
Agnieszka Kusiak