Opinia
Książka „Przez 581 dni byłem tylko
numerem” w bardzo szczegółowy sposób opisuje codzienność w obozach
koncentracyjnych. Nie jest to opowiadanie o emocjach Franciszka
Knapczyka, ale fakty, które ciężko przyswoić. Ponadto, ogrom informacji
oraz demoniczność strażników, którzy ścigają się w czynieniu zła,
sprawiają, że od książki ciężko się oderwać. Mam wrażenie, że została
napisana na jednym oddechu i na jednym oddechu się ją czyta.
Czytając
tę książkę przychodzi do głowy inna pt. „Pianista”. Niestety w życiu
Knapczyka nie znalazł się nikt, kto by go uchronił przez piekłem obozu
koncentracyjnego. W przypadku książek opisujących realia wojenne nie
można liczyć na dobrą rozrywkę. Tego typu lektury opatrzone są
niewidzialną sygnaturą „musisz to wiedzieć, musisz to przeczytać” i
książka Agaty Pakuły pt. „Przez 581 dni byłem tylko numerem” ją posiada.
https://dlalejdis.pl/artykuly/przez-581-dni-bylem-tylko-numerem-recenzja
Opinia
„Są cyfry, choć dobrze znane – trzeba je jak najczęściej przypominać, aby ostrzegały, budziły zgrozę i świadczyły o cenie, jaką za płaciliśmy za umiłowanie Ojczyzny i bezwzględną postawę wobec hitlerowskich okupantów w latach II wojny światowej.”
Rzadko sięgam po lektury obozowe, gdyż one naładowane ogromem cierpienia i bólu, który człowiek wyrządził człowiekowi z niewyobrażalnym okrucieństwie. Trudno mi zrozumieć tego rodzaju postawy tylko dlatego, że ktoś jest innej narodowości czy kultury. Czytanie o tym przytłacza swoim natężeniem i świadomością, że to wydarzyło się naprawdę. Mimo to zdecydowałam się na objęciem patronatem książkę "Przez 581 dni byłem tylko numerem", gdyż w obliczu tego, co dzieje się za naszą granicą, ale też u nas, gdy widać faszystowski nastroje wśród niektórych grup społecznych, trzeba uświadamiać i przypominać, do czego prowadzi nacjonalizm i pogarda dla drugiego człowieka.
Jednym z nich był Franciszek Knapczyk, który urodził się 25 lipca 1913 roku w Mszanie Dolnej – Słomka. W ciągu kilku kilkunastu miesięcy w okresie od 2 października 1943 roku do 5 maja 1945 roku był tylko numerem. Dla oprawców hitlerowskich był tylko numerem, osadzonym w niemieckim obozie koncentracyjnym Oświęcim‑Brzezinka i Mauthausen‑Gusen w czasie II wojny światowej, jako więzień polityczny niemieckich obozów koncentracyjnych (Auschwitz‑Birkenau). Dla autorki był najukochańszym dziadkiem na świecie, który zmarł w 1992 roku.
Pani Agata miała wówczas 15 lat i teraz, jako dorosła osoba, postanowiła spisać wspomnienia dziadka. Ujęła to w formie relacji opisującej tragedię nie tylko jego osoby, ale wielu innych współwięźniów, którzy byli towarzyszami obozowego piekła. Pan Franciszek Knapczyk spisał je osobiście zaraz po powrocie do domu, w 1945, ale notatki robił przez wszystkie lata wojny. Oryginał tych zapisków znajduje się w rodzinnym domu w Mszanie Dolnej.
Pan Knapczyk opisuje swoje losy, od chwili, gdy wybuchła wojna i jak to wyglądało w Mszanie Dolnej, gdzie mieszkał z żoną i dziećmi prowadząc sklep towarów mieszanych i rolniczo-gospodarskich, który został ograbiony przez Niemców, gdy ich wojska wkroczyły 3 września 1939 roku do Mszany Dolnej. Dziadek autorki był naocznym świadkiem egzekucji przeprowadzanych przez okupanta, wywozu Żydów i Cyganów do obozów i wielu innych działań hitlerowców. Jednak najbardziej emocjonalna jest część poświęcona życiu obozowemu i sadystycznemu pastwieniu się na słabszych przez obozowych ciemiężycieli.
Czytając tę opowieść, trudno jest pojąć i zrozumieć, do czego zdolny jest człowiek, który w tak bestialski i nieludzki sposób potrafi upodlić drugiego człowieka. Ogrom cierpienia, jakiego doświadczyli więźniowie obozów koncentracyjnych przekracza wyobraźnię, wstrząsa i przeraża niejednokrotnie.
„Przez 581 dni byłem tylko numerem” jest debiutem literackim pani Agaty Pakuły, która tą spisaną na faktach opowieścią upamiętnia ofiary piekła zgotowanego na ziemi przez ludzi, których trudno ludźmi nazywać. Książka nie jest obszerna, gdyż liczy sobie tylko 79 stron, ale zawiera opisy obrazów przekraczających umysł normalnego człowieka. Jest ona hołdem dla tych, którzy ponieśli śmierć za kolczastymi drutami, ale też dla tych, którzy przeżyli ten koszmar, by opowiedzieć światu o tym, do czego zdolny jest człowiek w imię nienawiści i chorych ideologii swoich przywódców.
Książkę przeczytałam, dzięki wydawnictwu Psychoskok
http://ezo-ksiazki.blogspot.com/2022/12/1260-przez-581-dni-byem-tylko-numerem.html
Opinia
Jest książka-pamiętnik Franciszka Knapczyka „Przez 581 dni byłem tylko numerem” napisana przez Agatę Pakułę. Jednak ta książka robi coś jeszcze – wstrząsa, rani i wywołuje bunt. Rodzi się niezgoda na to, czym los obarczył ludzi 1 września 1939 roku. Pytasz się – dlaczego? Za co? Czy można TAKIE COŚ zgotować ludziom? Historia udowadnia, że tak, a ta publikacja to dowód, że tak było, że to się stało – wręcz dokonało – i że są ludzie, którzy przez owo piekło przeszli.
W
dniu 1 września 1939 roku świat utracił wszelkie kolory. Marzenia
przysypały gruzy walących się domów, radosny śpiew zagłuszyły
wybuchy bomb, salwy z karabinów maszynowych i jęki ludzi leżących
z otwartymi ranami. Uśmiechy zmazały łzy, odwagę zastąpił
strach. A to wszystko podlał krwawiący ból.
Wszystko
stało się czarne i szare od kurzu. Jedynie dym z kominów
krematoryjnych był biały i gaz uśmiercający, który był
bezbarwny i niewidoczny – jak śmierć, której nie widać, a stale
towarzyszy u boku. Ludzie też utracili kolory – całkowicie.
Ludzie stali się masą głodnych, wyrzuconych, pozbawionych nadziei
istot. Stali się tłumem, w którym jednostka traciła na znaczeniu.
Stali się stadem prowadzonym na rzeź, lecz wcześniej były bite,
poniżane i głodzone, by w konsekwencji trafić nie tyle do ubojni,
ile do komory gazowej zwanej łaźnią z natryskiem. Ale tego
tytułowy bohater, Franciszek Knapczyk nie wiedział.
Dowiedział się dopiero w 1972 roku, gdy ponownie stanął na ziemi
Mauthausen z wycieczką w 27. rocznicę wyzwolenia obozu.
Miał zostać zagazowany, miało go już nie być.
A
jest. I wraca do przeszłości, do tego, czego człowiek do śmierci
nie może wymazać z pamięci. Alzheimer byłby zbawieniem, bo mózg
cały czas przechowuje w sobie klatki z czasu zza drutu kolczastego.
Wszystko wraca i trzeba ogromnej siły i odwagi, by ponownie
przekroczyć bramę obozu i postawić stopy na ziemi upodlenia.
Był
rok 1943, 16 września, gdy gestapo aresztowało Franciszka i
z krwią cieknącą po nogach wywiozło do więzienia politycznego w
Nowym Sączu. Tam był torturowany, przesłuchiwany i głodzony. 2
października 1943 roku pociągiem towarowym przewieziono go do
Oświęcimia i tu dostał numer obozowy 153337. Franciszka
Knapczyka oznaczono cyfrą, którą od teraz był. Był numerem,
który przy każdej kontroli musiał głośno podawać w języku
niemieckim. W Mauthausen dostał inny – 5880, lecz ostatecznie, w
1944 roku stał się numerem 45101. Stał się nikim w
tabelach statystyki, oznaczony, jak bydło...
Ciężka praca fizyczna, terror, głód. Chodzenie boso po zamarzniętej ziemi, choroby, kilkugodzinne apele obozowe w zimie, brak odpoczynku i ciągłe poniżanie. Taka w zarysie byłą codzienność. Budziłeś się rano z marzeniem, by dożyć do wieczora. Wieczorem padałeś z nadzieją, by dożyć do jutra, do pobudki. Permanentny strach, jak druga skóra, przywierał do człowieka. Strach o własne życie, podczas gdy sił ubywało...
Franciszek Knapczyk przeżył.
Bóg się zlitował, uratował.
Bóg wyciągnął rękę do ludzkiego szkieletu o numerze 45101 i wyciągnął go oddając życiu.
Po latach ocalały Franciszek znajduje w sobie dość siły, by wrócić do piekła zza zasieków. By wrócić do tragedii, strachu i paniki. By wrócić tam, gdzie człowiek nigdy nie powinien być.
Jakże to wszystko niepojęte – dla nas.
Jakże to wszystko niezrozumiałe.
Jakże to boli. Krwawi. Jątrzy.
Serce
nie może bić, brakuje oddechu, brakuje łez, brakuje słów.
„Przez 581 dni byłem tylko numerem” - Przeczytaj. Zamknij. Przytul do piersi. Zamknij oczy. Oddaj hołd – inaczej nie można.