Opinia
"Trzeba długo iść..." jest - trochę tak w tle, historia głównej bohaterki jest bowiem najważniejsza - również gorzką refleksją o tym, że problemy i złe rzeczy nie dzieją się tylko w tzw. "złych domach", pełnych niedobrych emocji i patologii... Złe rzeczy dzieją się także w tzw. domach "dobrych". Z takiego właśnie "dobrego" domu pochodzi główna bohaterka, tam zaś na porządku dziennym mamy przemoc psychiczną, chwilami niemalże fizyczną, na dokładkę zaś systematyczne burzenie w człowieku jego własnej wartości i brak zrozumienia wykluczający jakąkolwiek akceptację i wykluczający, tak szalenie każdemu potrzebne, poczucie autentycznego bezpieczeństwa... Główna bohaterka tego w domu nie ma, a szalenie tego potrzebuje... Smutne... A jednak tak bardzo prawdziwe... złe rzeczy, jak widać, dzieją się wszędzie - nawet tam, gdzie każdy jest uśmiechnięty, szczęśliwy, a wszystko jest, pozornie, w najlepszym porządku.
Jeszcze jednym bardzo ciekawym wnioskiem po lekturze jest mała refleksja na temat tego, ile może dać - niezależnie od rodzaju problemu - pewien wewnętrzny, duchowy spokój, i jak bardzo jest on w stanie pomóc w przezwyciężeniu codziennych problemów. Zwykle trochę o tym zapominamy, a jednak spokój ducha to coś, czego wagi nie sposób przecenić.
Książka szalenie ciekawa i pouczająca... Polecam :)
https://cosnapolce.blogspot.com/2018/06/trzeba-dugo-isc-zeby-dojsc-do-siebie.html
Opinia
Poruszająca i szczera powieść psychologiczna. Jest to autobiografia zdrowia psychicznego Annabelle Copenhay. Przede wszystkim należy pogratulować autorce takiego otwarcia, zdecydowała się ona uzewnętrznić, co nigdy nie jest łatwe, tym bardziej przy problemach, z którymi musiała się zmierzyć. Jest to opowieść o życiu osoby z zaburzeniami osobowości typu borderline. Wiele artykułów, lekarzy, specjalistów określa to zaburzenie jako wyrok. Kiedy dodatkowo dochodzi do tego schizofrenia i zaburzenia odżywiania, naprawdę trudno jest pozytywnie patrzeć w przyszłość. Dzięki lekturze jesteśmy w stanie poznać emocje, myśli jakie nawiedzały Annbelle Copenhay w tych lepszych, ale i tych najgorszych momentach. Książka jest niezwykle cenną pomocą dla osób z podobnymi zaburzeniami, pokazuje ona, że zawsze jest nadzieja na lepsze jutro, nawet gdy teoretycznie nie ma na to szans.
Opinia
Dlaczego więc warto sięgnąć po tę książkę?
Bo to nadal problem, który dotyka sporą część społeczeństwa, która chce się wpisać w obowiązujące i akceptowane kanony piękna.
Może więc warto podrzucić ten tytuł córce, która nagle przesadnie zaczęła liczyć wszystkie kalorie?
Ale jest to też, tak naprawdę, powieść o każdym z nas. Każdy, bez
wyjątku dokonał kiedyś złego wyboru. Najważniejsze jest jednak to, aby
najpierw odnaleźć tę właściwą drogę, a potem podążać nią krok po kroku
ku... sobie!
Dzisiaj wiem jedno, jeśli się bardzo chce,
bardzo wierzy w to,
że można być zdrowym, wówczas jest to możliwe.
Wiara, prawdziwa, szczera wiara czyni cuda.
Chcę być z Wami absolutnie szczera, więc zdradzę Wam, że w ogólnym rozrachunku oceniam tę książkę tak pół na pół.
Przesłanie jest ważne ; szacunek dla autorki za odwagę i decyzję o podzieleniu się swoją historią.
Opinia
O tym jak długo trzeba iść, żeby dojść do siebie najlepiej wie Annabelle Copenhay. Kobieta, która po latach zmagań postanowiła opisać trudy życia z zaburzeniem osobowości borderline przeplatanym z zaburzeniami odżywiania.Pisanie autobiografii, gdy ma się taki bagaż negatywnych doświadczeń za sobą nie było dla niej łatwym doświadczeniem. Jednocześnie być może uświadomienie sobie swojego problemu i spojrzenie na niego z nieco innej perspektywy w jakimś stopniu sprawdziło się jako element jej terapii.
Opinia
„Kiedy już przeanalizowałam całą siebie, zrozumiałam, dlaczego
zachorowałam, narodziła się we mnie wyrozumiałość do samej siebie i
drugiego człowieka.”
To trzecia tego typu książka, z którą miałam okazję się zapoznać. Pierwszą była „Na krawędzi widelca. Spowiedź bulimiczki” Natalii Krzesłowskiej.
Wstrząsająca i prawdziwa aż do bólu relacja z życia młodej dziewczyny,
która rozsypała swą psychikę, jak przerwane koraliki. To nad wyraz
szczere wyznanie zwarte w tej niewielkich rozmiarów książce, może
wywoływać w czytelniku spore emocje. Od współczucia po chęć
potrząśnięcia główną bohaterką, by obudziła się z letargu i poważniej
zaczęła podchodzić do życia.
Najbardziej zaskoczyła mnie już na samym początku książki scena, kiedy
to ojciec wymierza córce razy za to, że jest za gruba. Czy tak zachowuje
się przykładny, kochający rodzic? No właśnie. Zanim Dorota zachorowała
na bulimię, niejednokrotnie była świadkiem przemocy. Zaczęło się od jej
brata. Zdenerwowany ojciec, matka odwracająca od tych scen głowę w drugą
stronę i oziębłość obojga pomieszana z dwulicowością. Dorota
wychowywała się w domu, w którym niczego nie brakowało. Wręcz
przeciwnie. Rodzicom powodziło się dobrze, a ona i brat mieli wszystko,
czego tylko mogli zapragnąć:
„Ludzie zawsze mnie za taką mieli – za bezproblemową, że co ja mogę
wiedzieć na przykład o życiu, bo jestem z takiej, a nie innej rodziny i
niczego mi nie brakuje. A jednak dziecko z takiej rodziny też może mieć
swoje problemy, jednak większość obcych ludzi tego nie rozumiało i nie
rozumie, tak samo zresztą, jak niektórzy z rodziny. Wszystko, co robiłam
było uważane za kaprys - „księżniczka ma za dobrze”.
Jak to się dzieje, że właśnie dzieci z takich rodzin, często
nowobogackich, zwracają swoją uwagę poprzez chorobę, nad którą w pewnym
momencie nie potrafią zapanować? Współczułam Dorocie, nie ulega
wątpliwościom, że przeszła koszmar sama ze sobą. Duży wpływ na jej
chorobę miała po prostu psychika. Czytając, momentami łapałam się za
głowę szczerością jej wyznań. To coś na rodzaj pamiętnika, ale bardzo
chaotycznego, nieposkładanego w jakiś szczególny harmonijny sposób.
„Coraz częściej i intensywniej odczuwałam swoją beznadziejność.
Uważałam się za beznadziejną, głupią szmatę, która nie umie poradzić
sobie sama ze sobą. Z dnia na dzień miałam coraz gorsze zdanie na swój
temat. Wszędzie gdzie poszłam czułam się najgorszą osobą, czułam się
inna, czułam, że odstaję od reszty.”
Dziewczyna opisuje swój pobyt w szpitalu, swoje przeżycia związane z
osobami, które tam już były, odchodziły, potem na ich miejsce
przychodziły inne. Życie prawie jak w kalejdoskopie. Dosyć ciekawe są
opisy spotkania na swej drodze Ivo, który okazał się świadkiem Jehowy.
Jego polemiczne rozważania o Bogu, które tak naprawdę stały się motorem
napędzającym dla Doroty, która również w owym czasie otworzyła się na
wiarę, nie tę Iva, ale tak ogólnie, na Boga. Wreszcie przyszedł dzień, w
którym jasno i precyzyjnie określono jej chorobę. To nie tylko bulimia i
anoreksja, ale w połączeniu z syndromem borderline – zaburzeniem
osobowości. Organizm wykończony wymiotami, wymieciony z podstawowych
minerałów nie radził sobie ze sobą, w konsekwencji obciążając psychikę,
dokonując spustoszeń i będąc źródłem takich a nie innych zachowań
dziewczyny. To bez wątpienia trudny dla niej samej czas, ale też czas
wielu prób i usilnej walki o siebie, zdrowie, życie.
Walka Doroty o samą siebie trwa nieustannie, codziennie. I myślę, że
jeszcze się nie zakończyła. Książka zaś stanowi ciekawe źródło opisu
choroby, ale też stanowi swoisty rodzaj spowiedzi, żebyśmy my, osoby
postronne mieli przynajmniej odrobinę wyobrażenia o tych chorobach. Co
do merytorycznej strony samego tekstu, uważam, że jest bardzo
chaotyczny, szczególnie zbliżając się do końca książki, ale zabrakło w
nim chyba podstawowej korekty, bo roi się od błędów i niedociągnięć
stylistycznych, językowych, szyku zdań.
http://nietypowerecenzje.blogspot.com/2017/08/trzeba-dugo-isc-zeby-dojsc-do-siebie.html
Opinia
Przeczytałam i jestem mimo wszystko poruszona.
Wszystkim, którzy będą chcieli krytykować te pozycje przypominam, że autorka, czyli Annabelle Copenhay musiała zmierzyć się z zaburzeniami osobowości typu borderline, zaburzeniami odżywiania i schizofrenią.
Tej pozycji nie napisała poczytna pisarka, ale debiutująca, chora osoba, która chciała opowiedzieć całemu światu, ze daje rade, i zrobi wszystko, by dalej iść na przód.
Nikomu nie wolno życzyć podobnego losu i nikogo nie mamy prawa oceniać, ale autorce należy się szacunek za odwagę, bo wiele osób, które zmagają się z podobnymi problemami w książce znajdzie wsparcie.
Zresztą Annabelle Copenhay, chciała pokazać innym, także chorym, że bez względu na wszystko można. Więc nie podcinajmy jej skrzydeł, bo jestem pewna, ze wielu chorych zrozumie sens tej książki.
Dla wielu zdrowych, niestety będzie on nieczytelny, ale cóż taki szczęśliwy los zdrowych, którzy mogą widzieć problem w banalnej literówce …