Jacek Dukaj: "Lód" - spojrzenie Pierre'a Menarda

Okładka
Jacek Dukaj napisał swoją najlepszą książkę – „Lód” to nie tylko rzecz o historii alternatywnej, ale powieść totalna. I z premedytacją XIX-wieczna.

Na początek anegdota – rzadko się zdarza, by niezależnie od siebie powstały dwie książki o identycznym tytule, jako podstawę fabularną przyjmujące to samo wydarzenie historyczne, a nawet więcej: wychodzące od podobnego motywu przewodniego. Tak właśnie się stało w przypadku „Lodu” Jacka Dukaja i – uwaga! – „Lodu” Władimira Sorokina. Sprawcą tego zamieszania stał się tajemniczy obiekt zwany „meteorytem tunguskim”, który spadł w 1908 roku na Syberii wywołując gigantyczną eksplozję, falę uderzeniową podobną do tej po wybuchu potężnej bomby wodorowej oraz powodując zakłócenia atmosferyczne i magnetyczne na całej północnej półkuli. Trylogia Sorokina (oprócz „Lodu” to jeszcze „Bro” i „23000”) opowiada o losach tajemniczej sekty w XX-wiecznej Rosji – celem tej organizacji jest odnalezienie wszystkich jej rozproszonych w wyniku kosmicznej katastrofy 23 tysięcy członków, niebieskookich blondynów płci obojga pochodzenia pozaziemskiego, połączenie się w jeden uniwersalny byt i – jako skutek uboczny – likwidacja ludzkiej cywilizacji. Sorokin uprawia gatunek literacki, który dałoby się nazwać „satyrą metafizyczną” – szydzi z rosyjskiej duchowości, z totalitarnego ukąszenia, które nakazuje powszechną unifikację i szerzenie dobra przemocą, z bezlitosnych mechanizmów poniżającej, okrutnej władzy. Nie bez przyczyny jego książki znajdują się na indeksie prokremlowskich organizacji „pożytku publicznego”.

Paradoksalnie – chociaż nie posądzam, broń Boże, Jacka Dukaja o to, że podąża śladem Sorokina – z jego „Lodu” przy odrobinie dobrej woli można wysnuć podobne diagnozy specyfiki historii zeszłego wieku. Jak mi się zdaje, ponad 1000-stronicowe dzieło polskiego pisarza narodziło się jednak z odmiennej inspiracji. Nie z potrzeby satyry, lecz z chęci spełnienia pewnego marzenia.

Don Kichot od nowa

W utrzymanym w konwencji eseju krytyczno-literackiego opowiadaniu „Pierre Menard, autor Don Kichota” Jorge Luis Borges relacjonuje dzieje zmagań pewnego XX-wiecznego francuskiego pisarza z oryginalnym tekstem Cervantesa. Pisarz ów postanawia nie tyle przetłumaczyć dzieło wielkiego Hiszpana, co napisać je od nowa posiadłszy najpierw całą wiedzę, jaką dysponował autor książki z XVII stulecia. Rzecz mu się udaje, nowy „Don Kichot” jest co do słowa i przecinka identyczny z pierwotnym kastylijskim tekstem. Narrator eseju podkreśla nie bez ironii, że powieść Menarda wydaje się o niebo bogatsza od oryginału – z tego względu, że Francuz pisał ją z dystansu czterech stuleci, a zatem każde zdanie zawiera czytelną aluzję do przyszłych zdarzeń, o których Cervantes nie miał pojęcia.

Jakie więc było marzenie Dukaja? W mojej opinii chciał stworzyć wielką XIX-wieczną powieść, bez zabawy w postmodernistyczne zabawy słowami i konwencją, ale tak, jakby BYŁ pisarzem czasów belle epoque, z językiem i wyobraźnią tamtych czasów, choć patrząc z perspektywy Pierre’a Menarda. Nie on jeden miał taki zamiar – w błyskotliwych felietonach Andrzeja Dobosza przewija się piękny motyw zbierania materiałów do powieści z początku XIX wieku – Dobosz wszelako poległ w archiwum, ponieważ bardziej fascynowały go historyczne kurioza niż mozolny proces pisania prozy. A Dukaj? Konsekwentnie dokonał dzieła, choć trwało to parę razy dłużej, niż się spodziewał, bo „Lód” początkowo był planowany jako opowiadanie, a rozrósł się do rozmiarów biblijnych. Znam, nawiasem mówiąc, jeszcze tylko jeden utwór, który spełnia powyżej przedstawione warunki – czyli nie jest stylizacją, a próbą kulturowej podróży w czasie. To wybitny (i niedoceniony) film Terry’ego Gilliama „Przygody Barona Munchausena” (1988), rzecz o słynnym oświeceniowym blagierze zrobiona z przekonaniem tak, jakby w XVIII wieku istniało kino, zgodnie z ówczesną estetyką, wiedzą i – nawet – poczuciem humoru.

Zamrożona Historia

Jest rok 1924 – ale to inny rok 1924, niż ten, który znamy. Katastrofa tunguska sprzed 16 lat zmieniła bieg historii. Cesarstwo rosyjskie trwa w najlepsze, Polski nie ma, I wojna światowa też nie miała miejsca. A wszystko za sprawą Lodu, który pojawił się na Ziemi przyniesiony z przestrzeni kosmicznej przez tajemniczy meteoryt. Ów Lód rozprzestrzeniając się z Syberii na Europę nie tylko przynosi śnieżne wichury w środku lata, ale posiada moc zamrażania dziejów i logiki zdarzeń.

Dukaj nieprzypadkowo wybrał akurat rok 1908 jako moment, w którym historia tonie w wiecznej zmarzlinie – wiek XX właściwie się jeszcze nie rozpoczął, świat znajduje się na rozdrożu. Totalitarna przyszłość jest tylko mrzonką garstki rewolucjonistów, wielkie wojny, niosące samo dobro reżimy i Holocaust to cichy pomruk skostniałej potencjalności. Ludzie wciąż tkwią w niedokończonej epoce rewolucji przemysłowej, w gąszczu konserwatywnych manier, w języku XIX-wiecznych konwencji, w dusznym świecie „Biesów” Dostojewskiego, w którym jednak pozostaje tylko przeczucie nadchodzącej katastrofy, bo póki trzyma mróz, nic się nie może zmienić.

Warszawa też stoi pod Lodem. Do młodego utracjusza i hazardzisty, niedoszłego matematyka Benedykta Gierosławskiego przychodzi z wizytą dwóch carskich urzędników Ministerstwa Zimy. Za cenę spłaty potężnych długów karcianych składają mu propozycję nie do odrzucenia – ma oto udać się na Syberię, by nawiązać kontakt ze swoim zaginionym ojcem. Ów bowiem może posiadać tajemnicę, która interesuje cara. Tajemnicę Lodu. Czyli zarazem tajemnicę Historii. A może i największy sekret ludzkiej natury?

Trudno w paru zdaniach podsumować wielowątkowość tego utworu – to nie tylko fascynująca panorama stosunków społecznych i nadchodzącego XX-wiecznego szaleństwa, rzecz o polsko-rosyjskiej Hassliebe, ale i rodzaj filozoficznego traktatu o przypadkowości i determinizmie, chaosie i porządku, entropii i logice. Przy okazji zaś przepiękna wiwisekcja ludzkiej tożsamości, analiza tej cieniutkiej warstwy naszego jestestwa, którą wielkodusznie zwykliśmy nazywać „ja”. „Lód” jest książką trochę nie na dzisiejszą miarę – nic dziwnego, to być może ostatnia wielka powieść XIX wieku, zagubiona w naszym stuleciu.

Cegła kontra paproch

Dukaj spełnił jeszcze jedno swoje marzenie – to, o którym pisał w głośnym eseju-manifeście „Lament miłośnika cegieł”. Stworzył książkę, przy której większość współczesnej krajowej produkcji literackiej przypomina paprochy na mankietach po zjedzeniu kajzerki. Dość powiedzieć, że „Lód” potrafi przykuć uwagę czytelnika do 400-stronicowego epizodu podróży koleją transsyberyjską. Brzmi absurdalnie? To tylko początek.

Choć Dukaj pozostaje chyba najbardziej niedocenionym współczesnym polskim pisarzem, pozostaje mieć nadzieję, że to się zmieni – o ile krytyka i czytelnicy, przyzwyczajeni do szybkiej konsumpcji, przełkną tę olbrzymią literacką ucztę. I zaczną się zastanawiać nad złożoną istotą Lata i Zimy, dukajowskiego yin i yang.

Autor: Piotr Kofta

źródło: www.dukaj.pl

Powyższy tekst pierwotnie ukazał się w „Kulturze TV”, piątkowym dodatku do „Dziennika”, 7 grudnia 2007 roku.


Od 2 do 10000 znaków

Znajdź nas na Facebooku

Partnerzy

Subiektywnie o książkach
Dwumiesięcznik SOFA
Wydawnictwo Psychoskok
Wydawnictwo MG
Kuźnia Literacka
Zażyj Kultury
Fundacja  Polonia Union
Kulturalne rozmowy - Sylwia Cegieła
Sklep internetowy TylkoRelaks.pl
CoCzytamy.pl