Dlaczego pisałem? - rozważania Stanisława Kuczkowskiego nad czasem przemijania

Obrazek artykułu
Wydaje mi się,że mogę oczekiwać …prostego pytania? Jakie miałem powody,które przekonały mnie do skomponowania…i w konsekwencji skłoniły do napisania tej „opowieści”? A nawet skromniej - do „opowiedzenia” tej, pewnie zbytnio rozwleczonej, trochę banalnej…trochę egzaltowanej,a być może (co mnie trochę tłumaczy) romantycznej „historii”…?


Szczerze powiem - nie wiem…Może jakieś znaczenie miało to, że od wczesnej młodości lubiłem marzyć…Byłem jedynakiem…bez wrodzonej umiejętności szybkiego asymilowania się w grupie…nieśmiałego…jednocześnie spragnionego opieki i towarzystwa…Patrzyłem i oceniałem świat poprzez treści czytanych książek…

Miałem dobrych rodziców…zapewniali mi dobrą, serdeczną opiekę …zatem trudne czasy w dzieciństwie - wojnę, okupację, powstanie - przechodziłem bezpiecznie…

Myślę, że moje dorastanie nie było zapisywane jakimiś dramatycznymi wydarzeniami… Wojna się skończyła, koszmary odzywały się „złym wilkiem” straszącym w snach…Były książki, rower … „męczarnie” chodzenia do szkoły…I coraz większa potrzeba wyjścia z samotności... przeżycia „wielkiej miłości” tak pięknie, wzruszająco przedstawianej w arcydziełach literatury… potrzeba zaistnienia  - poprzez zostania „kimś” !!! Kim? Tego nie wiedziałem - nosiłem okulary, więc kariera bohaterskiego lotnika odpadała…Warunki fizyczne były średnie - raczej nie było szans na zadziwianie świata wynikami sportowymi… Poza tym nieśmiałość była zbyt wielka…Pozostawały różne dziedziny sztuki…A więc „malarz”…albo „pisarz”… „Muzyk”- odpadł po przesłuchaniu w szkole ! „Aktor” - ach - znów ta nieśmiałość!

A te rodzące się …„wielkie” marzenia…były przecież także (powiem podchwytliwie) w jakiś sposób „zawinione” przez tę potępianą teraz „komunę” ! Wszak lansowana była wizja świata „budującego świetlaną przyszłość”. Tworzona w tym czasie literatura pełna była wzorców przemieniających istniejący dotychczas, zgniły świat - w „rajski ogród” - co prawda bez Boga.

Zatem - w mojej psychice powstawał podświadomy motyw „aby coś tworzyć…” (choć być może działały także skłonności genetyczne..)

 - Ale myśli o „tworzeniu” w jakimś stopniu zostały na całe życie…

Oczywiście…realizowanie marzeń…a możliwości natury (co może istotniejsze) mają swoje prawa… nie zawsze dające się pogodzić! Najłatwiej określić uwarunkowania „natury”!  Otóż - w którymś momencie trzeba sobie uzmysłowić - że aby „tworzyć’ trzeba mieć talent…Teraz wiem, że sam talent nie wystarczy, że potrzeba także uporu, nieustępliwej wiary - umiejętności rezygnacji z rzeczy pobocznych (choć nieraz atrakcyjnych…) !

I po tylu przeżytych latach - powiem otwarcie..!  Sądzę, że „wielkiego talentu” zabrakło - może były   jakieś „mniejsze” …trudno mi oceniać…?

Stąd „realizowanie marzeń” ?To prawdziwa przeplatanka planów, działań, rezygnacji - nieprzewidzianych wydarzeń - wzlotów i upadków…

 

Zatem wracając do „Mijania czasu” !

Powiem tak: nie mogę…mówiąc o powstaniu  tego tekstu -  oddzielić związku mojego życia z tą opowieścią…

W roku 2002 przeszedłem na emeryturę - przestałem pracować w Teatrze - ten obszar działalności przeszedł do historii…Pozostało wiele innych atrakcyjnych zajęć - m.in.. fotografowanie/opracowywanie zdjęć…poznawanie tajemnic komputera włącznie z jego samodzielnym „złożeniem” w „lepszej” wersji... wybudowanie na działce solidnego domu letniskowego (pochwalę się- samodzielnie - bez jakiejkolwiek pomocy, ale przecież - jestem architektem)… porządkowanie…i kontynuowanie  „prac pisanych” … Ale przede wszystkim codzienne obowiązki męża, ojca, niezbyt intensywnie dziadka - i ostatnio pradziadka…

Ale wracając - do tych nierealizowanych „marzeń” !

Były pomysły na różne” dzieła literackie” .Kończyły się na ogół w zapisanych projektach, czasem na paru początkowych stronach…Typowe nieudacznictwo - codzienne obowiązki i brak uporu ,także racjonalna ocena szybko sprawę kończyły..Ale w jakiś sposób, w ciągu całego życia, te „ciągoty” powracały w postaci różnych notatek, koncepcji, zapisków - także pamiątkarskich…To leżało w szufladach…

A więc - mając czas trzeba było coś robić - komputer zachęcał do porządkowania… „Mijający” czas …alternatywa wobec zmęczenie po pracy fizycznej… chęć oderwania się od dnia codziennego - przynosił chęć do pisania!

Przypomniał się kiedyś…wcześniej  zanotowany pomysł - na opowiedzenie historii chłopca, który z jakiejś przyczyny…w wieku „młodzieńczym” ,jedzie „pociągiem” do małego miasteczka, aby tam poznać nieznanego, zapomnianego ojca - może w celach np..uzyskania potrzebnych dokumentów… Chłopiec jest samolubny, arogancki, bogaty - jedzie niechętnie, bo ma w mieście piękną dziewczynę, atrakcyjne życie …Droga  jest męcząca, mieścina brudna… a ojciec schorowany, niedołężny…spotkanie jest nieatrakcyjne…chłopiec, tak jak planował, chce szybko sprawę załatwić i wracać do swego „raju”… I trochę z litości, pomagając schorowanemu ojcu idzie z nim na spacer - wokół piękna zieleń, góry, pracujący na polu…

 Chłopiec  przygląda się ,poznaje ludzi..No i jest dziewczyna…I tu „zaczyna” się „romantyczny romans”…jakieś zapatrzenie …drgnienie serca itp….A przy okazji przewartościowanie pojęć zblazowanego młodego człowieka…jego wewnętrzna metamorfoza…Kończyć się to miało wyjazdem po wielu „atrakcyjnych” przeżyciach - już z serdecznością do ojca, odwzajemnioną miłością do dziewczyny …i  pełną akceptacją do prowincjonalnej rzeczywistości…Happy end!

Jak tak sobie zacząłem ten „schemat” przemyśliwać ( coraz więcej znajdując banału i złego smaku w fikcyjnych, wymyślanych koncepcjach sytuacyjnych ) - zacząłem „ratować się” wkomponowując w tę - początkowo zupełnie „fikcyjną” historię - wydarzeń z życia - własnych, znanych i zapamiętanych… zanotowanych w notatkach i listach ..!

Zacząłem łączyć - motyw zapoznawania się syna z nieznanym ojcem - na tle już nie abstrakcyjnego…wymyślanego miasteczka, ale tego znanego mi, konkretnego (nietrudno wszak stwierdzić, jak się nazywa ostatnia stacja przed granicą z ówczesna Czechosłowacją).!  I powoli zaczęło pojawiać się coraz więcej elementów związanych z moją biografią - bo przecież właśnie odwiedzając ojca, przebywając tam w czasie wakacji -  poznałem dziewczynę, która później została moją żoną, i tam przeżyłem prawie wszystkie „przygody” w tej opowieści opisane.

Przypominając sobie wydarzenia z zapisywanych na bieżąco notatek (teraz można by je nazwać „kartkami pamiętnika”) - przeglądając przechowywane listy - zacząłem niektóre fragmenty „wklejać” bez jakiejkolwiek próby własnej interwencji…Nie mam pewności, czy zrobiłem słusznie…Niektóre listy ,tak na zdrowy rozum, być może powinny być skorygowane - zarówno w warstwie treściowej - być może mogą nudzić…zapewne też można by je poprawić literacko… Jednak pomyślałem ,że te autentyczne fragmenty korespondencji, zarówno te związane z wieloletnią pracą i dobrowolnym pobytem mego  dziadka na Syberii - jak i te późniejsze - listy zawierające niepokoje ojca o syna….i te ostatnie - chyba trudne, między samotną kobietą z dwojgiem małych dzieci - a jej przyszłym mężem…

No tak! Nie powinienem zbyt długo się rozwodzić…Moja opowieść kończy się - tak jak w optymistycznej bajce wypada - ślubem w 1965 roku…I tak było w moim życiu…

Ale czy ta „opowieść” jest autobiografią?

Dla rodziny w dużej mierze tak - historie przeżyć naszych bliskich, opisy losów okupacyjnych, warunki życia na ówczesnych Ziemiach Odzyskanych, jakieś nawiązania do wydarzeń choćby Polskiego Października - ale także postacie ludzi, dzieci…nawet zwierząt (koni Lotty i Hansa, ukochanego psa Puca ) - na tyle, na ile pozwoliły mi umiejętności i zmysł obserwacyjny - są oparte na autentycznych wzorcach…

Natomiast - czy ja mogę stwierdzić bez zastrzeżeń - że  Krzysztof to ja? Tego nie jestem pewien…Myślę, że gdybym pisał osobiste wspomnienia - bohater znacznie by się różnił od tej postaci…Jednak cały czas tworząc Krzysztofa i opierając się na własnych przeżyciach , widziałem w nim kogoś bardzo mi bliskiego ,ale jednak znajdującego się ,i obserwowanego z pewnego oddalenia…Z dystansu…Sądzę, że ta opowieść, mimo, że oparta na autentycznych, zwykłych, nie epatujących szczególnym dramatyzmem  wydarzeniach - nie może być traktowana jako „wspomnienie”! A na pewno tylko - jako  „wspomnienie”…!

Stąd tytuł!  Zastanawiałem się….„Mijanie czasu”  ?  Co ten tytuł oznacza? Mijają dni…mijają miesiące…lata….Czy może mijać czas? Pewnie nie….czas po prostu istnieje… trwa…Ale mówiąc tak zwyczajnie …Wyobraziłem sobie ten „czas mojej opowieści” jako dystans podzielony na pewne odcinki…I tę swoją „opowieść” - i ma to odbicie w strukturze rozdziałów - zaznaczyłem w odcinkach „czasowych”…Jest czas „wojny/okupacji”… jest czas „roku 1950”…potem lat następnych…jest też czas „listów”… I tak….w ten sposób „mijają czasy”…

I to były i mijały „odcinki czasu”…Ale między nimi też wiele się działo… Nie warte..

 

Od 2 do 10000 znaków

Znajdź nas na Facebooku

Partnerzy

Subiektywnie o książkach
Dwumiesięcznik SOFA
Wydawnictwo Psychoskok
Wydawnictwo MG
Kuźnia Literacka
Zażyj Kultury
Fundacja  Polonia Union
Kulturalne rozmowy - Sylwia Cegieła
Sklep internetowy TylkoRelaks.pl
CoCzytamy.pl