David Hewson- „Cmentarz tajemnic”
Tytułowy cmentarz usytuowany jest na wyspie San Michele . To tutaj podczas ekshumowania ciała młodej dziewczyny dokonano tajemniczej grabieży. Dlaczego bowiem wyrwano jej bliżej nieokreślony przedmiot z rąk? Oczywiście z czasem się tego dowiemy jednak najpierw musimy bliżej poznać Daniela Forstera, który na zlecenie pracodawcy kupuje od drobnego złodziejaszka skrzypce, nieświadomie uruchamiając lawinę oszustw, intryg i morderstw.
Kryminał bardzo szybko wprowadzi nas w dwie odległe historie. Dzielą je wieki, łączy namiętność, zdrada i czające się wszędzie niebezpieczeństwo.
Fragment książki:
Rizzo siedział w swoim małym obskurnym mieszkaniu za zamkniętymi drzwiami i przy zaciągniętych zasłonach. Mieszkał w zwyczajnym komunalnym bloku w Cannaregio, blisko dawnego żydowskiego getta. Większość jego sąsiadów stanowili starsi ludzie, którzy całkiem rozsądnie nie wtykali nosa w nie swoje sprawy. Było to znakomite miejsce na prowadzenie podejrzanych interesów.
Futerał ze skrzypcami leżał bezpiecznie w szafce bagażowej na stacji Mestre. Gdyby nawet ktoś go tam odkrył, nie byłby w stanie powiązać instrumentu z Rizzem. Ryzyko mogło pojawić się tylko w chwili, gdy będzie próbował wymienić skrzypce na pieniądze. Musiał znaleźć kupca, który pozna się na ich wartości i będzie gotów zapłacić wysoką cenę. W dodatku musiał uważać, żeby Massiter nie dowiedział się o jego nielojalnym postępku, co w plotkarskim świecie ludzi zajmujących się skradzionymi dziełami sztuki mogło się wydarzyć. Rizzo handlował czasem przemycanym tytoniem, koką, marihuaną czy jakimiś drobiazgami chwilę wcześniej wyciąg niętymi z kieszeni turystów. Te chodliwe rzeczy mógł opchnąć jednemu z masy znanych sobie pośredników. Zabytkowe skrzypce to inna sprawa. Żeby dostać za nie pieniądze, których były warte, potrzebował czyjejś rady, najlepiej dodatkowo popartej własnym rozpoznaniem tematu.
Istniało jedno możliwe rozwiązanie. Trzy lata wcześniej okrężną drogą wszedł w posiadanie zdobionego antycznego zegara powozowego, a że nikt się nim nie zainteresował, nie dało się go sprzedać zwyczajnymi kanałami. Rizzo wykonał jednak kilka telefonów i namierzył trzy osoby, które mogły dać za antyk dobrą cenę: dwóch paserów, jednego z Mestre, drugiego z Treviso, oraz wenecjanina przedstawiającego się jako Arturo. Ten trzeci był skłonny pohandlować od czasu do czasu, lecz tylko przez pośredników, więc nigdy nie spotkali się osobiście. Zegar za śmieszną sumę wziął wreszcie paser z Treviso, lecz Rizzo na przyszłość skrupulatnie zanotował wszystkie trzy numery telefonów. Skorzystał z nich dzień po zdarzeniu na cmentarzu. Dzwonił anonimowo i opisywał instrument oraz jego cechy szczególne tak dokładnie, jak umiał, podawał także intrygujący napis na etykiecie. Pierwsi dwaj paserzy wyśmiali go, twierdząc, że skrzypce muszą być podrabiane. Nawet gdyby były autentyczne, mówili, i tak by ich nie kupili. Instrument tego kalibru może zainteresować tylko praktykującego i koncertującego muzyka, a ktoś taki nigdy nie zaryzykowałby publicznego wystąpienia z kradzionymi skrzypcami.
Arturo mówił w zasadzie to samo, ale w jego głosie zabrzmiało zainteresowanie. Zadawał szczegółowe pytania o kolor i wymiary, spytał także, czy instrument ma dwie równoległe smugi na pudle rezonansowym – najwyraźniej znak konkretnego wytwórcy. Gdy Rizzo odpowiedział twierdząco, Arturo zamilkł na chwilę, a później spytał dość nierozsądnie, jaka suma wchodzi w grę. Cena nagle wskoczyła Rizzowi do głowy: sto tysięcy dolarów. Arturo gwizdnął i powiedział, że to dla niego za wysoka poprzeczka. Zresztą, stwierdził, nikt nie wyłoży takiej sumy za instrument, na którym nie można zagrać w sali koncertowej. Poprosił go jednak o imię i numer telefonu, a kiedy ich nie otrzymał, zaproponował, by ten zadzwonił później, gdy będzie już skłonny przystać na bardziej realistyczną kwotę.
Kiedy
rozmowa dobiegła końca, obaj wiedzieli, że pewnego dnia, gdy Rizzo się
zdecyduje, znowu będą rozmawiać. Sytuacja nie była jednak idealna. Rizzo
wolałby mieć kilku kupców, z których każdy starałby się przelicytować
pozostałych. W dodatku po jego trzech telefonach Massiter dowiedział się – był
tego prawie pewien – że skrzypce wypłynęły na rynek. Próbować poszerzyć sieć
kupców, to jakby wprost przyznać się Anglikowi do kradzieży, a o konsekwencjach
takiego posunięcia Rizzo wolał nawet nie myśleć. Widział tylko dwa wyjścia:
wyjąć zdobycz ze skrytki i rzucić w bagno za lotniskiem, żeby zbutwiała, ukryta
na wieki w brudnych słonych wodach laguny, albo wycisnąć z Arturo najlepszą
cenę i pozbyć się cholerstwa jak najszybciej. Żeby urzeczywistnić tę drugą możliwość,
potrzebował informacji o skrzypcach. Najlepszym sposobem na ich zdobycie było
zapoznanie się z historią ostatniego właściciela
instrumentu.
Rizzo spędził dwie godziny w miejskiej bibliotece na przeglądaniu starych wydań „Il Gazzettino” i wyszedł z dziesięcioma skserowanymi wycinkami. W swoim czasie śmierć Susanny Gianni narobiła w mieście sporego zamieszania. Dziennikarze napisali mnóstwo artykułów, a każdy zilustrowano tym samym zdjęciem, które widział wcześniej na nagrobku. Może to właśnie fotografie z dawno czytanych gazet sprawiły, że twarz zmarłej dziewczyny tak go zahipnotyzowała na San Michele. Był taki okres, gdy pokazywano ją na pierwszych stronach prawie każdego dnia.
Gianni
była wenecjanką, dorastała na Lido. Jej pełna poświęcenia matka dorabiała, jak
twierdzą dziennikarze, sprzątając HOTELE
Doniesienia prasowe koncentrowały się raczej na zdolnościach muzycznych Susanny Gianni niż na jej życiu osobistym. Nie było żadnej wzmianki o ciemnej stronie dziewczyny, choć znając „Il Gazzettino”, Rizzo wątpił, by wydrukowali jakieś plotki, nawet gdyby do nich dotarli. Na początku ostatniego roku życia Gianni wszyscy spodziewali się, że dziewczyna będzie gwiazdą letniej szkoły finansowanej przez znanego mecenasa Massitera, a w przyszłości najprawdopodobniej zaistnieje na arenie międzynarodowej. Jednak skrzypaczka zniknęła po finałowym koncercie, na którym znakomicie zagrała. Dwa dni później znaleziono jej nagie ciało wrio opodal Piazzale Roma. Została ciężko pobita, lecz przyczyną śmierci było utonięcie. Ostatni raz widziano ją na pożegnalnym przyjęciu zorganizowanym przez Hugona Massitera w hotelu Danieli. Policja nie odnalazła żadnych świadków, którzy mogliby opisać, w jakich okolicznościach wyszła z przyjęcia, i wyjaśnić, po co poszła przez plac Świętego Marka na drugą stronę kanału do ciemnej dzielnicy w peryferyjnej części miasta, gdzie spotkała ją śmierć. Nie było też żadnej wzmianki o skrzypcach. Takiego szczegółu dziennikarze na pewno by nie przegapili, pomyślał Rizzo, bo leżący obok ciała instrument nadałby scenie dramatycznej aury. Nie miał jednak pojęcia o sprawach związanych z muzyką. Może skrzypce zostawiła w szkole, a na ciele położono je dopiero przed pogrzebem.
Morderstwo
to w Wenecji rzadkość. Brutalna napaść na Susannę Gianni i brak jakichkolwiek
postępów w śledztwie były dla gazet największą sensacją od lat. Tydzień później
sprawa zakończyła się równie dramatycznie, jak się rozpoczęła. W pałacu
Grittich znaleziono wiszące zwłoki dyrektora muzycznej szkoły letniej. Anatol
Singer, niepozorny łysiejący Rosjanin przed pięćdziesiątką, w pozostawionym
liście przyznał się, że zaatakował dziewczynę po tym, jak odrzuciła jego
zaloty. Po przyjęciu pożegnalnym zwabił ją do odludnego miejsca opodal Piazzale
Roma pod pretekstem spotkania z amerykańskim agentem, który miał znaleźć dla
niej pracę w Nowym Jorku. Susanna odepchnęła Singera, więc w pijackim szale
zgwałcił ją, po czym wrzucił nieprzytomną do wody.
(…)