„Człowiek, który czytał umarłych” - Antonio Garrido

Obrazek artykułu
Thriller Antonio Garrido przeniesie nas w niepowtarzalną scenerię XIII- wiecznych Chin. Już teraz możemy zajrzeć do wnętrza książki i zaostrzyć apetyt na lekturę.

Mamy Chiny za panowania dynastii Song. Cisze i spokój przerywa niebywale znalezisko, młody Ci znajduje na polu ryżowym zwłoki sąsiada. Odkryte morderstwo bardzo szybko wywoła całą serie nieplanowanych zdarzeń, które zmuszą Ci do opuszczenia wioski. Ścigany przez pomocnika sądowego Ci będzie musiał wiele przeżyć nim dotrze do stolicy cesarstwa. Gdy osiągnie cel nic jednak nie będzie proste ponieważ realizacja marzeń okaże się praktycznie niemożliwa.


Jak to możliwe, że Ci skończy jako „czytający umarłych”? Czy ostatecznie wybierze opiekę nad chorą siostrą czy realizacje marzeń? Tego wszystkiego dowiemy się w trakcie. Thriller oddający realia epoki nie pozwoli nam pozostawić Ci samemu sobie.



Fragment książki:


PROLOG

Rok 1206, za panowania dynastii Song
Chiny wschodnie, Okręg Fujian
Pola uprawne w podprefekturze Jianyang

Shang nie zdawał sobie sprawy, że umiera, dopóki nie poczuł smaku krwi, która trysnęła mu z gardła. Chciał coś wybełkotać, próbując zatkać rękami ranę, ale zanim zdążył to zrobić, oczy otwarły mu się nienaturalnie szeroko, a nogi ugięły, jakby był porzuconą przez lalkarza marionetką. Już miał wypowiedzieć imię zabójcy, kiedy ten wcisnął mu w usta szmatę. Na kolanach w błocie, wydając z siebie ostatnie tchnienie, Shang poczuł ciepło deszczu i zapach mokrej ziemi, który towarzyszył mu przez całe życie. Koszulę miał zalaną krwią. Nagle zwalił się w grząskie bajoro i wyzionął ducha.

2

Ci spędził resztę popołudnia, wdychając smród, jaki wydobywał się z kołyszącego się zadu bawołu. Cały czas zastanawiał się, jakie przestępstwo popełnił stary Shang, żeby skończyć z obciętą głową. Z tego, co wiedział, Shang nie miał wrogów i nigdy nikt mu nie groził. Tak naprawdę najgorszą rzeczą, jaka mu się przydarzyła, było spłodzenie zbyt wielu córek, co zmusiło go do harowania jak niewolnik, żeby zebrać posag, który uczyniłby z nich atrakcyjne partie. Shang zawsze był uczciwym i szanowanym człowiekiem.

Ostatnia osoba, o której pomyślałby morderca.

Zanim Ci się spostrzegł, zapadł zmierzch.

Oprócz orki Lu zlecił mu rozrzucenie kupy czarnego błota, Ci roztrząsnął więc kilka łopat mieszanki ludzkich odchodów, szlamu, popiołu i słomy, której używali zwykle jako nawozu, a resztę sterty spłaszczył, by nie rzucała się w oczy. Następnie popędził batem zwierzę, które cofnęło się ociężale, najwyraźniej nienawykłe do takiego polecenia, jednym skokiem wwindował się na jego grzbiet i skierował w stronę wioski.

W czasie drogi Ci porównywał znalezienie ciała Shanga z innymi podobnymi przypadkami, z którymi miał możliwość zapoznać się szczegółowo podczas pobytu w Lin’anie. Pomagał wówczas Fengowi w badaniu wielu brutalnych zbrodni. Miał nawet do czynienia z potwornymi mordami rytualnymi, dokonywanymi przez członków sekt, ale nigdy nie oglądał tak bestialsko okaleczonego ciała. Na szczęście sędzia był w wiosce i Ci nie wątpił, że znajdzie winnego.

Czereśnia mieszkała z rodziną w chatce, która ledwo trzymała się na stoczonych przez robaki drewnianych palach. Dotarł do niej dręczony niepokojem. Ułożył sobie dwa, trzy zdania, by opowiedzieć o tym, co zaszło, ale żadne nie wydawało mu się odpowiednie. Chociaż lało, stanął przed drzwiami, próbując wymyślić, co powie.

Coś przyjdzie mi do głowy.

Złączył palce, zagryzł wargi i zacisnął pięści. Ramiona drżały mu bardziej niż reszta ciała. Odczekał chwilę i w końcu zapukał.

Odpowiedziała mu tylko cisza. Po trzeciej próbie zrozumiał, że nikt mu nie otworzy. Zrezygnował ze swojego zamiaru i ruszył w drogę powrotną do domu.

***

Kiedy tylko wszedł do środka, ojciec zasypał go wymówkami z powodu spóźnienia. Sędzia Feng przybył na kolację i czekali na niego już od jakiegoś czasu. Widząc gościa, Ci złączył pięści na wysokości piersi i skłonił się przed przybyszem w geście przeprosin, ale Feng go powstrzymał.

— Na wszystkie stwory podziemnego świata! — powiedział z pobłażliwym uśmiechem. — Cóż takiego tutaj jadasz? W zeszłym roku wydawałeś się jeszcze dzieckiem!

Ci nie zdawał sobie z tego sprawy, ale w wieku dwudziestu lat nie był już wątłym chłopcem, z którego w Lin’anie wszyscy się śmiali. Wieś uczyniła z tego słabeusza umięśnionego młodzieńca o muskułach przypominających wiązkę mocno splecionych trzcin. Ci uśmiechnął się nieśmiało, ukazując rząd idealnie równych zębów, i popatrzył na Fenga. Stary sędzia niewiele się zmienił. Jego poważna twarz, usiana drobnymi zmarszczkami, wciąż kontrastowała z siwymi, starannie utrzymanymi wąsami. Głowę wieńczyła jedwabna czapka ze skrzydełkami wskazująca na jego rangę.

— Czcigodny sędzio Feng — powitał go. — Wybaczcie moje spóźnienie, ale…

— Nie przejmuj się, synu — przerwał mu sędzia. — Daj spokój, chodź, jesteś przemoczony.

Ci pobiegł w głąb domu i wrócił z małą paczuszką owiniętą w elegancki czerwony papier. Czekał na ten moment od miesiąca. Dokładnie odkąd się dowiedział, że sędzia Feng odwiedzi ich po tak długim czasie. Wedle zwyczaju gość trzykrotnie odmówił, zanim zgodził się przyjąć prezent.

— Nie powinieneś był zadawać sobie tyle trudu. — Schował paczkę, nie rozwijając jej, w przeciwnym bowiem razie okazałby, że przywiązuje większą wagę do zawartości niż do samego gestu obdarowania.

— Urósł, owszem, ale, jak widzicie, nadal jest nieodpowiedzialny — wtrącił ojciec Ci.

Chłopak się wahał. Zasady grzeczności nie pozwalały mu zawracać gościowi głowy sprawami niemającymi związku z jego wizytą, ale zabójstwo wykraczało poza wszelki protokół. Powiedział sobie, że sędzia go zrozumie.

— Wybaczcie mi nieuprzejmość, ale muszę wam zakomunikować straszną nowinę. Shang został zamordowany! Obcięli mu głowę! — Na twarzy Ci malowało się niedowierzanie.

Ojciec spojrzał na niego z poważną miną.

— Tak. Twój brat Lu już nam o tym opowiedział. Teraz siadaj i zacznijmy wieczerzać. Nie każmy dłużej czekać naszemu gościowi.

Ci oburzyła obojętność, z jaką Feng i jego ojciec przyjęli to, co się zdarzyło. Shang był najlepszym przyjacielem ojca, a mimo to on i sędzia jedli tak spokojnie, jakby nic się nie stało. Ci poszedł w ich ślady, przyprawiając resztę kolacji własną żółcią. Ojciec go upomniał.

— Skończ z tymi dąsami. I tak niewiele możemy zrobić — stwierdził w końcu patriarcha. — Lu przekazał zwłoki Shanga władzom, jego bliscy już rozpoczęli czuwanie. Poza tym wiesz, że kompetencje sędziego Fenga nie rozciągają się na tę podprefekturę, tak więc pozostaje nam tylko czekać, aż przyślą urzędnika, który zbada sprawę.

Ci wiedział o tym. Wiedział również, że do tego czasu morderca może ulotnić się jak kamfora. Mimo wszystko najbardziej irytował go spokój ojca. Na szczęście Feng zdawał się czytać w jego myślach.

— Nie przejmuj się — uspokoił go sędzia. — Rozmawiałem z bliskimi Shanga. Jutro pójdę obejrzeć ciało.

Zaczęli mówić o innych sprawach. Deszcz zaciekle uderzał o łupkowy dach. Latem tajfuny często zaskakiwały nieprzezornych niespodziewanymi ulewami i tego dnia pech dopadł Lu. Przyszedł przemoczony, cuchnął wódką i miał zamglone spojrzenie. Zaraz po wejściu potknął się o skrzynię i upadł na twarz, ale szybko wstał i kopnął mebel, jakby to on był wszystkiemu winien. Wybełkotał coś głupiego na powitanie i poszedł prosto do swojego pokoju.

— Sądzę, że na mnie już czas — oznajmił Feng, wycierając wąsy. — Mam nadzieję, że przemyślisz to, o czym rozmawialiśmy — powiedział ojcu Ci. — A jeśli chodzi o ciebie… — rzekł do młodzieńca — zobaczymy się jutro w godzinie smoka, w rezydencji naczelnika, u którego przenocuję.

Pożegnali się i Feng wyszedł. Kiedy tylko Ci zamknął drzwi, utkwił spojrzenie w twarzy ojca. Jego serce biło wyczekująco.

— Zrobił to? Wspomniał, kiedy mamy wrócić? — odważył się zapytać, bębniąc palcami po blacie stołu.

— Siadaj, synu. Jeszcze filiżankę herbaty?

Ojciec nalał sobie do pełna, po czym napełnił drugą dla syna. Popatrzył na niego ze smutkiem, zanim spuścił wzrok.

— Przykro mi, Ci. Wiem, jak bardzo chciałbyś wrócić do Lin’anu… — Głośno siorbnął naparu. — Jednak czasami sprawy nie wychodzą tak, jak się planuje.

Ci zatrzymał filiżankę w połowie drogi do ust.

— Nie rozumiem! Coś się stało? Czyż Feng nie proponował nam stanowiska?

— Tak. Zrobił to wczoraj — ojciec wolno pociągnął drugi łyk.

— No więc? — Chłopak wstał.

— Siadaj, Ci.

— Ależ ojcze… Obiecaliście… Powiedzieliście…

— Powiedziałem, żebyś usiadł! — Podniósł głos.

Ci posłuchał, ale oczy zaszły mu mgłą. Ojciec dolewał herbaty, aż się przelała, nie pozwolił jednak synowi wytrzeć plamy.

— Słuchaj, Ci. Są sytuacje, których nie zdołasz zrozumieć…

Młodzieniec wiedział, co takiego ma przyjąć do wiadomości. Że każdego dnia będzie musiał znosić pogardę swojego brata Lu? Że powinien dobrowolnie zrezygnować z przyszłości, jaka czekała na niego na Cesarskim Uniwersytecie w Lin’anie?

— A nasze plany, ojcze? Co z naszymi…?

Przerwał mu mocny policzek, ojciec wyprężył się jak struna. Jego głos drżał, ale wzrok miotał ogień.

— Nasze plany? Od kiedy to syn miewa plany? — krzyknął. — Pozostaniemy tu, w domu twojego brata! Tak będzie aż do mojej śmierci!

Ci zmusił się do milczenia, gdy ojciec odchodził. Na chwilę zatruł go gniew.

A wasza chora córka Trzecia…? Tak mało was obchodzi?


***

Ci pozbierał filiżanki i poszedł do pokoju, który dzielił z siostrą.

Gdy tylko się położył, poczuł w skroniach bicie serca. Odkąd zamieszkali w wiosce, marzył o powrocie do Lin’anu. Jak każdej nocy zamknął oczy, żeby powspominać swoje wcześniejsze życie. Przypomniał sobie dawnych kolegów rywalizujących z nim w konkursach z wiedzy, z których często wychodził zwycięsko; swoich nauczycieli, których podziwiał za dyscyplinę i upór. Przywołał obraz sędziego Fenga i dzień, w którym ten przyjął go na asystenta przy dochodzeniach. Gorąco pragnął być jak on, przystąpić pewnego dnia do cesarskich egzaminów i zdobyć stanowisko sędziego. Nie tak jak jego ojciec, który po latach starań doczekał się jedynie skromnej posady urzędnika.

Zastanawiał się, dlaczego ojciec nie chce wrócić. Przecież sam przyznał, że Feng zaproponował mu objęcie wakującego stanowiska, o którym tak marzył, a jednak z dnia na dzień, bez wyraźnego motywu, całkowicie zmienił zdanie. Czyżby zrobił to z powodu dziadka? Nie sądził. Prochy zmarłego można było przewieźć, by w Lin’anie ojciec dalej odprawiał rytuały dowodzące synowskiego szacunku.

Zaalarmowany kaszlem Trzeciej odwrócił się w jej stronę. Dziewczynka spała wstrząsana dreszczami, słyszał jej urywany oddech. Czule pogłaskał ją po włosach, było mu jej żal. Trzecia okazała się bardziej wytrzymała od Drugiej i Pierwszej, czego potwierdzeniem było to, że skończyła siedem lat, ale sądził, że nie dożyje dziesięciu, tak jak nie dożyły jej siostry. Takie będzie zakończenie tej choroby. Przez chwilę wierzył, że w Lin’anie miałaby przynajmniej odpowiednią opiekę…

Zamknął oczy i znowu się odwrócił. Pomyślał o Czereśni, którą miał zaślubić, kiedy tylko zda państwowe egzaminy. Musiała być zdruzgotana po śmierci ojca. Zastanawiał się, czy zmieni to jej weselne plany. Nie chciał sobie odpowiadać na to pytanie. Nagle poczuł się małoduszny z powodu tak egoistycznych myśli.

Minęło sześć miesięcy od niespodziewanej śmierci dziadka…

Zdjął ubranie, bo dusił się z powodu upału. Ściągając kaftan, znalazł zakrwawioną szmatę, którą wyjął z ust biednego Shanga. Popatrzył na nią ze zdziwieniem i położył obok kamiennego podgłówka. Potem przysłuchiwał się jękom docierającym przez okno z pobliskiego domu; przypisał je sąsiadowi Pengowi, złodziejaszkowi, którego od kilku dni bolały zęby. Drugą noc z rzędu nie zaznał spoczynku.


***

Ci wstał o świcie. Uzgodnili, że spotka się z Fengiem w rezydencji Bao-Pao, gdzie zwykle kwaterowano rządowych gości, i pomoże mu w badaniu zwłok. W sąsiednim pokoju Lu głośno chrapał. Kiedy wstanie, on będzie już daleko.

Ubrał się cicho i wyszedł. Deszcz ustał, ale nocny skwar zamieniał w parę wodę, która spadła na pola, każdy haust powietrza był więc niczym łyk wrzątku. Ci odetchnął głęboko, zanim zapuścił się w labirynt uliczek tworzących wioskę — ciąg identycznych, jakby przekalkowanych chatek, których przeżarte przez robactwo ściany tworzyły powtarzający się wzór niczym stare, niedbale ułożone kostki domina. Co jakiś czas migocące lampiony barwiły swym blaskiem otwarte drzwi, z których dochodził zapach herbaty, i ukazywały rzędy idących drogą wieśniaków, wyglądających jak fantastyczne zjawy. Mimo to wioska spała. Słychać było jedynie narzekania psów.

Kiedy dotarł do domu Bao-Pao, wstawał dzień.

Dostrzegł Fenga pod portykiem, ubranego w fartuch ze zgrzebnego płótna ufarbowanego na czarno, pod kolor jego czapki. Twarz miał jak z kamienia, ale ręce poruszały się niecierpliwie. Po zwyczajowych pokłonach Ci raz jeszcze wyraził wdzięczność.

— Tylko rzucę okiem, więc nie przesadzaj. I nie rób takiej miny — dodał Feng, widząc rozczarowanie Ci. — To nie moja jurysdykcja, ponadto wiesz, że ostatnio nie zajmuję się rozwikływaniem zbrodni. Ale nie martw się. To mała wioska. Wykrycie mordercy będzie równie łatwe, jak wyjęcie kamyka z buta.

Ci poszedł za sędzią do szopy, gdzie trzymał straż jego osobisty pomocnik, milczący mężczyzna o mongolskich rysach. Wewnątrz czekał naczelnik Bao-Pao w towarzystwie wdowy po Shangu i męskich potomków zmarłego. Kiedy Ci zobaczył zwłoki Shanga, zebrało mu się na wymioty. Rodzina umieściła nieboszczyka na drewnianym krześle, tak jakby jeszcze był żywy. Miał wyprostowane ciało, a głowę przytwierdzoną do korpusu splecionymi trzcinami. Chociaż był umyty, wyperfumowany i ubrany, wyglądał jak krwawy strach na wróble. Sędzia złożył wyrazy szacunku i chwilę porozmawiał z rodziną. Kiedy pierworodny udzielił mu pozwolenia na zbadanie zwłok, Feng powoli zbliżył się do zmarłego.

— Pamiętasz, co masz robić? — zwrócił się z pytaniem do Ci.

Ten doskonale pamiętał. Wyjął z torby arkusz papieru, kamień pisarski i swój najlepszy pędzelek. Następnie usiadł na ziemi, blisko ciała. Feng podszedł do zwłok, wyrażając ubolewanie, że zostały umyte, i rozpoczął pracę.

— Ja, sędzia Feng, dwudziestego drugiego dnia księżycowego miesiąca lotos drugiego roku ery Kaixi, czternastego roku panowania naszego umiłowanego Ningzonga, Syna Niebios i czcigodnego cesarza z dynastii Songów, uzyskawszy zezwolenie rodziny, rozpoczynam wstępne śledztwo, pomocnicze w stosunku do oficjalnego, które powinno zostać przeprowadzone w ciągu nie więcej niż czterech godzin od momentu powiadomienia urzędnika wyznaczonego przez prefekturę Jianningfu. W obecności Li Chenga, pierworodnego syna zmarłego, wdowy po tym ostatnim, pani Li, jej pozostałych męskich potomków, Ze i Xina, oraz Bao-Pao, naczelnika miejscowości, i mojego pomocnika Ci, bezpośredniego świadka zdarzenia.

Ci pisał pod dyktando, powtarzając na głos każde słowo. Feng kontynuował.

— Nieboszczyk, Li Shang, syn i wnuk Li, który według jego pierworodnego miał w chwili śmierci pięćdziesiąt osiem lat, z zawodu rachmistrz, rolnik i cieśla, ostatni raz był widziany przedwczoraj w południe, gdy skończył pracę w magazynie Bao-Pao, gdzie obecnie się znajdujemy. Syn oświadcza, że zmarły nie cierpiał na żadną chorobę, nie licząc schorzeń typowych dla jego wieku i trybu życia, oraz że, o ile mu wiadomo, nie miał wrogów.

Feng spojrzał na pierworodnego, który skwapliwie potwierdził wszystkie fakty, a następnie na Ci, aby odczytał to, co zapisał.

— Jego bliscy w swojej niewiedzy — ciągnął Feng, nie kryjąc dezaprobaty — umyli i przyodziali zwłoki. Twierdzą, że w momencie, gdy zostały im przekazane, nie zauważyli innych ran niż straszliwe cięcie, które oddzieliło głowę od tułowia i bez wątpienia zakończyło żywot mężczyzny. Nieboszczyk ma nienaturalnie otwarte usta — Feng spróbował je zamknąć, bezskutecznie — oraz zesztywniałą szczękę.

— Nie rozbierzecie go do naga? — zdziwił się Ci.

— To nie będzie konieczne. — Feng wyciągnął rękę i musnął ranę na szyi. Pokazał ją Ci, czekając na jego reakcję.

— Podwójne cięcie? — podsunął młodzieniec.

— Podwójne cięcie… Tak zarzyna się świnie…

Ci obejrzał z uwagą oczyszczoną ze szlamu ranę. Rzeczywiście z przodu, pod miejscem, które wcześniej zajmowała grdyka, widniało czyste poziome cięcie, podobne do tego, jakie robi się wieprzom, żeby spuścić z nich krew. Rana zajmowała cały obwód szyi, jej brzegi wyglądały na poszarpane małymi ząbkami piły rzeźniczej. Już miał to skomentować, kiedy Feng poprosił go, by zrelacjonował okoliczności swojego odkrycia. Ci posłuchał i zreferował je ze wszystkimi szczegółami, które zapamiętał. Kiedy skończył, sędzia popatrzył na niego surowo.

— A szmata? — zapytał.

— Szmata?

Chyba zgłupiałem! Jak mogłem o tym zapomnieć?...


Od 2 do 10000 znaków

Znajdź nas na Facebooku

Partnerzy

Subiektywnie o książkach
Dwumiesięcznik SOFA
Wydawnictwo Psychoskok
Wydawnictwo MG
Kuźnia Literacka
Zażyj Kultury
Fundacja  Polonia Union
Kulturalne rozmowy - Sylwia Cegieła
Sklep internetowy TylkoRelaks.pl
CoCzytamy.pl